,

Staregranie: Munchkin Cthulhu

Munchkin (zjawisko znane głównie z gier fabularnych) to taki gość, który próbuje maksymalnie wykorzystać zasady oraz błędy w nich, by wymasterować (stworzyć najbardziej skuteczną mechanicznie) swoją postać. Najczęściej klimat nie ma dla niego znaczenia – jego bohater ma mordować, wszystko co się rusza – a jak nie wyjdzie z argumentacją, to na pewno wyjdzie z przekrzyczeniem tych, którzy się nie zgadzają. Jak zdajecie sobie sprawę, jest to “rak” RPG, bo nie o to w tych grach przecież chodzi.

Jak się również domyślacie, można stworzyć grę, która wykorzystuje motyw tego zjawiska. Autorem właśnie takiej gry jest Steve Jackson. Od pierwszego wydania minęło już kilkanaście lat i kilkadziesiąt wersji Munchkina – bo tak nazywa się karcianka, którą dziś wam opiszę. Był klasyczny (fantasy), ale również w klimatach westernu, SF, na licencjach oraz Cthulhu (i oczywiście wiele więcej). Jako że wielkimi fanami prozy Lovecrafta jesteśmy, postanowiliśmy przypomnieć sobie, jak gra zmieniła się między wersją klasyczną i tą z Przedwiecznymi, oraz czy w ogóle jest to gra dobra. W Polsce pieczę nad serią ma wydawnictwo Black Monk, które podesłało mi egzemplarz recenzecki – za co bardzo dziękuję.

Munchkin Cthulhu różni się od innych Munchkinów tym, że (No Shit Sherlock!) jest w klimacie Cthulhu… praktycznie tylko tym. Więc jeżeli jakaś opinia będzie dotyczyła mechanizmów, to będzie można ją dopisać praktycznie każdej gry z serii. Oczywiście pojawiają się niewielkie zmiany, jednak pudełka mają różnić się przede wszystkim klimatem. I tak jest.

Wszystkie gry z serii są kompatybilne ze sobą, można je dowolnie łączyć.

Zacznijmy od wykonania. Munchkin ma specyficzną kreskę jeżeli chodzi o grafiki. Jest paskudna, ale najprawdopodobniej właśnie taka miała być – miało być śmiesznie, a nawet żałośnie. Ten sam poziom suchości i żałosności dotyczy żartów w opisach i nazwach kart. Jednak ma to swój miejscami radosny urok.

W Munchkin Cthulhu naszym celem będzie stworzenie jak najlepszej postaci, która najszybciej wyekpsi (awansuje) na najwyższy poziom. W przeciwieństwie do gier fabularnych to nie jest kooperacja. Będziemy starali się zoptymalizować swoją siłę (poprzez dokładanie do siebie najsilniejszych, jednak kompletnie do siebie niepasujących przedmiotów), i jednocześnie będziemy dosrywać innym – poprzez zwiększanie siły potworów lub dokładnie kolejnych przeciwników – tylko po to, by konkurentom powinęła się noga.

Mechanicznie gra jest bardzo prosta. Mamy dwie talie – Drzwi oraz Skarby. W tej pierwszej możemy znaleźć przede wszystkim potwory, ale również karty klas, czy klątw. W drugiej talii natkniemy się przede wszystkim na ekwipunek, ale też jakieś jednorazowe wydarzenia.

Runda wygląda następująco: 0. Robimy machlojki w kartach (dokładamy na stół, co możemy); 1. Wchodzimy do pomieszczenia (dobieramy kartę Drzwi – jeżeli to potwór to się z nim walimy (a konkurenci nam w tym nie pomagają – przynajmniej nie za darmo), jeżeli nie, to 3. możemy wybierać: albo szukamy guza, czyli walczymy z potworem zagranym przez nas z ręki, albo przeszukujemy pomieszczenie (zgarniamy kartę Drzwi na rękę). Wśród kart Drzwi mogą pojawić się również Klątwy (klimat! xD), które mogą zadziałać jednakowo na nas (gdy dociągniemy ją odkrytą), jak na naszych konkurentów, gdy zagramy ją z ręki (a znaleźć się w niej mogła, gdy dociągniemy ją zakrytą).

Talie są dość grube i nie mamy za wiele możliwości, by kontrolować to co dobieramy – przez co gra jest niesamowicie losowa i kompletnie niezbalansowana. Wszystko zależy od doboru kart – jeżeli ktoś ma szczęście, to zwyczajnie zwycięży. Finalnie gra sprowadza się do dociągania kart i liczeniu na to, że dobierzemy coś fajnego.

Od potwora możemy uciekać… wtedy rzucamy kostką – jakby losowości było za mało…

Jeżeli chodzi o klimat, to jest go tyle, co w każdej grze z tej serii – mało. Oczywiście zarówno nazwy, umiejętności, jak i grafiki nawiązują do twóczości Lovecrafta – czasami nawet w zabawny sposób, ale jak to zwykle w tak prostych grach bywa – “to tyle”. Na szczęście nikt nie spodziewa się, że klimat będzie z takich gier wyciągany wiadrami, więc luz – jest to, czego się spodziewaliśmy.

Niestety tytuł mnie nie przekonał. Nie prezentował sobą nic, co mogłem polubić. Miałem nadzieję, że sprawdzi się w luźniejszej sytuacji, na jakiejś nerdowskiej imprezie przy piwku. Niestety nawet wtedy, gra była wyprana z emocji. Sytuację trochę ratuje śmieszkowanie autorów (lub tłumaczy), jednak tylko trochę. Munchkin jest po prostu grą kiepską i spokojnie można zaleźć ciekawsze tytuły.

Dziękujemy wydawnictwu Black Monk za przesłanie egzemplarza dodatku do recenzji.

Plusy:

  • Niektóre żarty potrafią rozśmieszyć.

Minusy:

  • Ta gra ma na drugie imię Losowość – Niekontrolowana Losowość;
  • Nie porywa – brak emocji.

Więcej na: boardgamegeek.com | Black Monk

Grę kupicie tu:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments