Każdy z nas oglądał chyba film Speed z Keanu Reeves’em i Sandrą Bullock w rolach głównych. Za dzieciaka cały film obejrzałem pod ciśnieniem i z ciągłymi pytaniami na ustach – Czy uda im się rozbroić bombę w tym autobusie? Czy oni będą razem?
W grze, którą dziś zrecenzuję wszystkiego jest więcej i lepiej. Zamiast autobusu mamy statek kosmiczny; zamiast jednej, mamy dziesiątki bomb; zamiast 1,5h (filmu) mamy tylko 10 min. (gry). I nie mamy Sandry Bullock!
Saper myli się tylko raz, mówili… a potem dali mi FUSE…
FUSE jest to kooperacyjna gra imprezowa (lub tak zwany fillerek, czyli zapełniacz pomiędzy większymi tytułami). Do stołu przy niej siądzie od jednej do pięciu osób. Najmłodszy uczestnik powinien mieć minimum 10 lat. Pojedyncza rozgrywka zajmie nam 10 min. + czas potrzebny na przygotowanie rozgrywki, czyli kilka chwil.
SKŁAD
Zawartość pudełka jest dość skromna w stosunku do swojej ceny. W środku znajdziemy 65 kart (54 bomb i 11 detonatorów), 25 kości (k6 w różnych kolorach), płócienny woreczek oraz instrukcję. Na szczęście ilość kart nie wpływa na regrywalność (która jest bardzo dobra), ponieważ rozkład bomb do rozbrojenia, ich kolejność i rzuty kostkami w każdej rozgrywce wypadają inaczej, więc nie powinniśmy się bać, że gra nam się szybko znudzi. Symbole na kartach są czytelne, chociaż na początku wymagają lekkiego wytłumaczenia. Jednak jak to się zrobi, to od pierwszej rozgrywki, nic nie powinno stanowić problemu.
Jedynym problemem dotyczący wykonania jest pudełko. Jest to być może czepialstwo, ale myślę, że opakowanie mogłoby być nieco mniejsze. Po otworzeniu możemy być w lekkim szoku. Połowę pudełka wypełnia powietrze.
TNIJ CZERWONY!
Zasady gry są bardzo proste, co jest oczywiście konieczne, przy grach w czasie rzeczywistym. Na początku każdy z graczy dostaje dwie bombki. Na środek wykładamy kolejne 5 i tworzymy stosik kart (którego wielkość zależy od poziomu trudności, jaki sobie wybierzemy).
Runda polega na tym (jest mocno dynamiczna i płynna), że aktywny gracz bierze z wora kostki (w ilości liczby graczy) i nimi rzuca. Po czym każdy gracz musi wziąć jedną kostkę i dołożyć ją do jednej ze swoich bomb. Jeżeli jakaś kostka nie zostanie wzięta, bo nie będzie nikomu pasować, to trzeba ją przerzucić. Każdy gracz musi odrzucić ze swoich bomb jedną kostkę, które odpowiada, albo kolorowi, albo cyfrze na przerzuconej kostce. Na koniec worek z kostkami jest przekazywany dalej i rozgrywamy kolejne rundy.
Jeżeli rozbroimy bombę (a dzieje się to, jak wyłożymy kostki na wszystkie wymagane pola, ustawimy wieżę, piramidę lub równanie), to odkładamy ją na bok, kostki wrzucamy do worka i dobieramy kolejną kartę bomby ze środka (oczywiście uzupełniamy wolne miejsce kolejną kartą z talii).
Czasami może pojawić tzw. detonator, który działa bardzo podobnie do przerzucanej kostki (z tą różnicą, że ma albo kolor, albo samą liczbę).
Jeżeli stos kart z bombami i odkryte karty ze środka (nie licząc kart leżących przed graczami) się skończy, to wygrywamy! Jeżeli skończy się czas, a przynajmniej jedna karta będzie leżała na środku – przegrywamy.
Rozgrywka jest bardzo emocjonująca, ponieważ szybko staramy się rzucić kostkami i dobierać kostki do swoich kart. Jako, że jest to kooperacja, to musimy się dogadywać i współpracować. Nie jest to oczywiście proste, bo nie wszystkie kostki zawsze będą nam pasować. Pojawiają krzyki, śmiechy i zgrabne (lub mniej) docinki dotyczące spostrzegawczości lub umiejętności matematycznych naszych znajomych. Nas rozgrywka wciągnęła tak bardzo, że jednego wieczora zagraliśmy dziewięć rozgrywek.
Fajne jest to, że możemy dostosowywać grę do naszego ogrania i dyspozycji. Liczba kart zależna jest od ilości graczy oraz poziomu trudności. Jeżeli wybierzemy wyższy poziom, będziemy musieli rozbroić więcej bomb – proste. Możemy również manipulować ilością kart konkretnego skomplikowania. Jeżeli chcemy, by było trudniej, to wrzucimy więcej 3 i 4, a mniej 1 lub 2, albo dorzucimy karty o trudności 6 (masakrycznie trudne). Jeżeli chcemy sobie ułatwić, to zrobimy odwrotnie. Możemy w dowolny sposób manipulować kartami bomb by czerpać więcej frajdy z danej rozgrywki.
Na koniec każdej gry, niezależnie od tego, czy wygraliśmy, czy przegraliśmy, liczymy punkty. Liczy się każda bomba, użyty detonator, ilość czasu, który nam pozostał i oczywiście to, czy zwyciężyliśmy. Ciężko stwierdzić jaki wynik jest dobry, jednak dzięki aplikacji (tak mamy do tej gry aplikację, która nie jest wymagana) możemy zapisywać swoje wyniki i porównywać je przy późniejszych rozgrywkach. Poza „Salą Chwały”, aplikacja (w sumie to przede wszystkim) pełni funkcję minutnika odliczającego wspomniane 10 min – czyli czas do zakończenia gry. Apka nie jest konieczna, ale jest bardzo przydatna. Polecam, jeżeli nie macie zapchanego telefonu. W innym przypadku zwykły minutnik wystarczy.
10… 9… 8…
FUSE jest bardzo zacnym przerywnikiem, który może tak wciągnąć, że nie zagramy w zaplanowany większy tytuł. Jest szybko, dynamicznie, śmiesznie i głośno. A tego właśnie oczekuję po grach tego typu. Jedyną wadą jest cena, która w stosunku do zawartości jest dość wygórowana. Na szczęście przyjemność z rozgrywki rekompensuje wydane złotówki. Bardzo polecam.
Jeżeli macie jakieś pytania co do samej rozgrywki, to zapraszam do kontaktu mailowego lub w formie komentarza pod wpisem.
Dziękuję wydawnictwu Portal Games – 2 Pionki za przekazanie egzemplarza gry do recenzji.
1-5 Graczy | ok. 10 min. |
10 + |
Plusy:
|
Minusy:
|
Więcej na: boardgamegeek.com | 2 Pionki
Grę kupicie tu:
Założyciel bloga. Z grami planszowymi związany od 2014 roku. Wielki fan gier z klimatem, ale nie pożałuje również czasu na porządne euro. Przed planszówkami jego największą pasją były gry fabularne, z którymi związany był praktycznie od dziecka. Lubi uzasadnioną losowość — gry planszowe mają sprawiać mu przyjemność, a nie wrażenie nadgodzin z Excelem w roli głównej. Czemu „angry” chcielibyście zapytać? Ano, raczej nie szczędzi języka, gdy trzeba. Chociaż i tak ostatnio trochę złagodniał. „Pisze jak jest”. Jeżeli coś mu się nie podoba, to nie boi się o tym mówić.