Faeton, Antychton, Tyche, Wulkan…planeta V czy wreszcie najbardziej związana z niniejszą recenzją planeta X to hipotetycznie planety, których istnienie w większości przypadków zostało skutecznie i jednoznacznie zanegowane. Dlaczego w większości? Nasza bohaterka, Planeta X, jest najbardziej znaną z tej grupy, i co ciekawe, jako jedyna powraca jako temat gorących dysput astronomów. Bardziej wnikliwym graczom polecam sprawdzenie choćby Wikipedii, na pewno nie będzie to zmarnowany czas. A jak jest z grą?
Pudełko skrywa niewiele elementów – znajdziemy tam trochę żetonów, cztery pionki, zasłonki, planszę główną i poruszającą się w jej środku „planszę Ziemi” oraz bloczek arkuszy na notatki. Tak, będziemy wykreślać i mazać, o tym później. Warto wspomnieć, że każdy pionek odzwierciedla istniejące obserwatorium astronomiczne – nieco więcej informacji znajdziecie w opisach na zasłonkach.
Jakość wydania oceniam na dobrą. Plansza się nie krzywi, żetony wydają się trwałe, cieszą akcenty UV na niektórych elementach. Arkusze do wykreślania są wydrukowane na cienkim papierze, ale spokojnie starczają na czas gry (nie ostrzcie za bardzo ołówków). Być może w kontekście ceny ktoś podniesie brew, ale Poszukiwanie Planety X ma jeszcze jeden ważny komponent – aplikację.
O co tu chodzi
Pierwsza reakcja w obydwu grupach testerów – to tacy inni Alchemicy – ma w sobie sporo sensu. Można też odnieść wrażenie, że gra jest prostsza niż wspomniany tytuł, ale to też zależy – od wybranego poziomu trudności i trybu gry. O co chodzi? Już tłumaczę. Zacząć trzeba od pobrania aplikacji (albo uruchomienia odpowiedniej strony www) i wygenerowania nowej gry. Tak, jak w Alchemikach, rozpoczęcie nowej gry wygeneruje kod, który pozostali gracze wpisują w swoje telefony. Na upartego można grać z jednym telefonem, ale trzeba mocno uważać 🙂 Tutaj od razu mała podpowiedź, szukajcie po pełnym angielskim tytule (do pełni szczęścia brakuje kodu QR w podręczniku).
Główna plansza przedstawia niebo, podzielone na sektory – dwanaście w wersji podstawowej i osiemnaście w eksperckiej. Każdy z takich sektorów może być zajmowany przez jedno ciało niebieskie – asteroidę, kometę, obłok gazowy, planetę karłowatą – ale może też być pusty. Oczywiście w jednym z sektorów będzie nasza główna poszukiwana, Planeta X.
Umiejscowienie tych obiektów będzie za każdym razem inne, ale ich ilość identyczna (z tą różnicą, że w trybie eksperckim będą cztery planety karłowate zamiast jednej, a pustych sektorów – pięć). Mamy kilka reguł określających ich wzajemne położenie. Część z nich jest stała, na przykład każda asteroida sąsiaduje z co najmniej jedną inną asteroidą; część zasad będzie losowana przy każdej partii – przykładowo obydwie komety są w zasięgu maksymalnie trzech sektorów obok siebie.
Na początku gry, w zależności od wybranego poziomu trudności, uzyskujemy kilka informacji początkowych – chociażby „w sektorze numer trzy nie ma asteroidy”. Osobom, które grały już w Alchemików, polecam wybranie poziomu „doświadczony” albo jeszcze wyższego.
Integralną częścią planszy jest nakładka pokazująca aktualnie widoczny kawałek nieba – będziemy w danym momencie mieli do dyspozycji połowę planszy. Stawiamy nasze pionki na sektorze z numerem jeden i zaczynamy.
Każda z dostępnych akcji ma swój koszt wyrażony w czasie. Na planszy, powyżej sektorów, umiejscowiony jest tor czasu pokrywający się z sektorami. Po każdym wykonaniu akcji przesuwamy pionek o określoną liczbę sektorów. Kolejnym graczem będzie ten, którego pionek jest ostatni na torze czasu. W ten sposób możliwe jest, że ktoś wykona więcej czynności, zanim inny gracz będzie mógł wejść do akcji. Ma to dość duże znaczenie pod koniec gry.
Co możemy zrobić w swoim ruchu? Mamy cztery możliwości: pierwszą z nich jest przeszukiwanie nieba – wybieramy kilka sektorów z widzialnego nieba, rodzaj obiektu (czyli przykładowo „komety, sektory 4-6”). Te wybory trzeba przekazać innym graczom, którzy mogą sobie wszystko zanotować w odpowiedniej sekcji swoich arkuszy. Aplikacja zwróci informację, ile danych ciał niebieskich jest w danym zakresie. Zależnie od tego, jak szeroko szukaliśmy, czynność ta będzie kosztować od dwóch do czterech jednostek czasu.
Opcja druga, dostępna tylko dwa razy na partię dla każdego gracza, to skanowanie. Wydajemy odpowiedni żeton, wpisujemy sektor, przekazujemy tę informację pozostałym i aplikacja poda nam konkretną informację, co w danym wycinku nieba się znajduje. Intrygującą mechaniką jest to, że skanowanie może wykazać pusty sektor, ale poszukiwana Planeta X może się w nim znajdować – musimy wydedukować to z umieszczenia pozostałych obiektów.
Trzeci rodzaj akcji to badanie, nie można jej robić dwa razy z rzędu. Badanie ujawni nam dodatkowe reguły rządzące daną partią – będzie ich sześć.
Czwarta akcja to oczywiście zlokalizowanie Planety X – i tutaj bardzo dobra mechanika – trzeba podać, w którym sektorze jest poszukiwany obiekt oraz co jest w sąsiednich sektorach – dzięki temu unikniemy zbyt szybkiego zakończenia partii przez strzelanie na ślepo.
W trakcie gry trafimy jeszcze na fazy konferencji i fazy teorii. Ta pierwsza zdarza się raz na grę (dwa w trybie eksperckim). Gra przekazuje nam wtedy dodatkową regułę określającą położenie ciał niebieskich w obecnej partii.
Ciekawszą mechaniką są fazy teorii – każdy z rywali może położyć żeton teorii na dowolnym sektorze, zakrytą stroną, na startowym dla teorii polu. Przy fazie teorii będziemy przesuwać te żetony coraz bliżej środka planszy; gdy jakiś żeton dotrze do pola docelowego, wybieramy w apce recenzję teorii i weryfikujemy informację. Autorzy trafnych teorii będą nagrodzeni punktami zwycięstwa, wliczając bonusy za każdą pierwszą poprawną tezę w danym sektorze. Tutaj trzeba uważać – poprawne informacje widać na planszy i czasem jedna dobra teoria potrafi pomóc komuś w dokonaniu znaczących postępów. Musimy ważyć, czy warto zdobyć punkty, czy lepiej się wstrzymać i nie ryzykować, że konkurencja nas wyprzedzi. Jest to ważne, gdy gramy z uważnymi ludźmi – wszak nie jest trudno skojarzyć, że ktoś, kto dopiero pytał się o komety w jakichś sektorach, teraz kładzie tam teorię – i odpowiednio sobie wszystko przeliczyć.
Warto pochwalić przemyślane projekty arkuszy, na których wykonujemy notatki. Trzeba także przemyśleć, jak robić notatki – czasem wystarczy jedno błędne zakreślenie, żeby oprzeć na tym cały swój wywód myślowy i srodze się zawieźć w dalszych etapach gry, gdy widzimy, że połowa naszej mapy nie zgadza się z odsłanianymi teoriami. Polecam wziąć jednak kilka kolorowych pisaków, przynajmniej mi się w ten sposób dużo lepiej pracowało z mapą. Dodatkowym smaczkiem jest to, że arkusze występują w czterech rodzajach, w zależności od tego, przy jakiej krawędzi planszy siedzimy – jest to kapitalny pomysł – mapa nieba zawsze jest dla nas zorientowana dokładnie tak, jak widzimy (o ile siedzimy przy kwadratowym stole albo gramy w trzy osoby).
Uzbrojeni w powyższe zasady przystępujemy do żmudnego przeczesywania nieba, ale i uważnej obserwacji pozostałych graczy. Pierwsza partia powinna nam zająć 75, może 90 minut. Magia zaczyna się przy drugiej rozgrywce (w obydwu składach zaobserwowałem podobne zdarzenie) – umysły już wyostrzone, pracujące na wyższych obrotach, dokładne i uważne granie może nam znacznie skrócić grę. Decyzje są podejmowane bardziej odważnie, czasem zdarzy się sytuacja, w której mając określoną połówkę mapy, możemy już wywnioskować, że cel będzie w danym sektorze. Emocje w grze o astronomii? Absolutnie tak.
Na imię mam Solo, tryb solo
Gra umożliwia rozgrywkę z botem. Przygotowanie jest proste, gra może być… łatwiejsza – bot zgłasza tylko prawidłowe teorie, co ułatwi nam zadanie, ale również bot może odkryć cel przed nami. O ile jestem w zgodzie z rednaczem, że do grania solo są raczej gry komputerowe, tak doceniam ten tryb; można sobie fajnie pogłówkować, o wiele bardziej pasuje mi coś takiego niż jakaś krzyżówka.
Ocena gry
Poszukiwanie Planety X jest ciekawą grą. Wytłumaczymy ją znacznie szybciej niż inne tytuły dedukcyjne, sama rozgrywka jest zwarta i spokojnie zdążymy zagrać dwa, może trzy razy jednego wieczora. Autorzy dobrze rozwiązali mechanizmy gry, gdzie w atmosferze wyścigu musimy rozwiązywać „swojego pasjansa”, ale uważać dokładnie na to, co robią inni gracze, gdyż pod koniec, gdy każdy jest blisko, wystarczy jedna dobra teoria, jeden wniosek, jedno skanowanie, aby poskładać sobie układankę do końca i wygrać grę. Po wywołaniu tego zdarzenia pozostali gracze mają „akcje ostatniej szansy” – mogą oni albo również dokonać próby zlokalizowania planety, albo zgłosić jedną lub dwie teorie na koniec, zależnie od położenia względem wygranej osoby.
Tutaj kolejna niespodzianka – osoba, która grę zakończy, może gry nie wygrać. Co prawda, za odkrycie X jako pierwsi dostajemy dziesięć punktów, ale do końcowej punktacji wliczają się premie – za poprawne teorie i za zgłoszenie ich jako pierwsi w danym sektorze. Teoretycznie jest do wzięcia znacznie więcej niż dziesięć punktów.
Powyższe mechaniki dopełniają obraz ciekawej gry. Oczywiście, gry bardziej złożone wolniej nas „zmęczą”, ale będziemy je dłużej tłumaczyć nowym osobom. Tutaj jest w miarę sprawnie i w miarę emocjonująco. Bardzo fajne jest to, że możemy grę dość szeroko skalować – tryb normalny i ekspercki uzupełniane są poziomami trudności (które też regulują szybkość danej partii – im więcej podpowiedzi na start, tym szybciej grę skończymy.
Miłe są wstawki naukowe, tak samo jak to, że nasze pionki odzwierciedlają prawdziwe obserwatoria (z odpowiednimi informacjami na zasłonkach jako uzupełnieniem).
Jakie wady ma Poszukiwanie? Zasadniczo można sobie wpisać zależność od apki i zużycie arkuszy. Do planszówek z aplikacjami nie mam negatywnego stosunku – tak długo, jak więcej czasu spędzamy przy planszy niż przy ekranie. Na upartego można spróbować gry bez wspomagania, ale wymagałoby to poświęcenia się jednej osoby na „mistrza gry” i precyzyjnego planowania, żeby niczego nie namieszać w regułach. Teoretycznie możliwe, ale upierdliwe. Pytanie, jak długo wspierana będzie aplikacja. Oby było to kilka lat, bo gra na to zasługuje. Na arkusze nic nie poradzimy, jak się skończą, trzeba będzie sobie je dodrukować (swoją drogą można by chyba przygotować planszetki ze zmywalną powłoką pod specjalne pisaki, ale to by pewnie znacznie podniosło cenę gry).
Raczej nie jest to gra na seryjne zrobienie kilkunastu partii pod rząd, ale z pewnością warto mieć ją w swojej kolekcji, jeżeli nie mamy innych dedukcyjnych gier, bądź też, gdy chcemy mieć coś do szybkiego wytłumaczenia i sprawnego rozegrania z parującymi od myślenia głowami.
Dziękujemy wydawnictwu Lucky Duck Games za przekazanie gry do recenzji.
Plusy:
- spore możliwości dostosowania poziomu trudności / czasu trwania partii;
- prosta do wytłumaczenia;
- dobrze zaprojektowany wyścig z innymi graczami;
- gra premiuje dobry sposób prowadzenia notatek, co… może nam pomóc w organizacji w innych sferach życia.
Minusy:
- potencjalnie – zależność od aplikacji (jednak w razie braku prądu osoba znająca grę może się poświęcić i stać się prowadzącym);
- arkusze wcześniej czy później zużyjemy, ale a) to jest cecha wszystkich wykreślanek, b) możemy bezproblemowo je pobrać ze strony wydawcy;
- nie jest jedyną grą, którą można wziąć na weekendowe granie na działce.
Więcej na: boardgamegeek.com | Gramywplanszówki.pl | Lucky Duck Games
Grę kupisz tu:
Erpegowy Mistrz Gry od lat 90, niestroniący od innych rozrywek przy stole (Eurasy są super, ale Ameri nie gardzi). Przygodę z planszą zaczął od Magii i Miecza (pierwsze wydanie Sfery) i gier Encore. Jeżeli chodzi o RPG, to woli prowadzić, knuć i wymyślać przygody, uczestnictwo, w których pozostawia swoim graczom. Nie lubi zbyt krótkich gier. Jak partia to cały wieczór, a nie jakieś tam 30 minut, czy 3 rundy. Lubi się czepiać – zwłaszcza jakości dodruków;) Ulubione gry to Scythe, Brass i Horror w Arkham. Uwielbia Fantasy, SF – przede wszystkim książki, ale seriale się zdarzają.