Tęskni się za letnim ciepłem, co? Za oknem zimno i pada, zimno i pada na to miejsce pośrodku Europy? Tak bardzo, że zapragnęliście polecieć do wiecznie słonecznej Kalifornii? To akurat może zagwarantować wam Santa Monica.
Santa Monica to gra dla 2-4 graczy autorstwa Josha Wooda. Za polskie wydanie odpowiada FoxGames. Oprawa graficzna może wskazywać na to, że jest to gra rodzinna lub nawet dla najmłodszych. Nic bardziej mylnego. To dość wymagająca karcianka, w której będziemy budować swoją własną nadmorską promenadę słonecznego Los Angeles. Pojedyncza partyjka potrafi się przeciągnąć zdecydowanie dłużej, niż wskazuje na to informacja na BGG (30-45 min), szczególnie przy pierwszych partiach (raczej do 1 – 1,5 h), kiedy poznajemy możliwości gry, symbole i mechanizmy. Przede wszystkim przez to, że jest ona podatna na paraliż decyzyjny, bo przecież budowa plaży (i jej okolicy) nie jest sprawą prostą.
Naszym celem (jak już wspomniałem) będzie rozbudowa wybrzeża najsłynniejszej (chyba) miejskiej plaży na świecie – Santa Monici. Będziemy zdobywać za to punkty zwycięstwa — i co jest ciekawe, przy każdej rozgrywce możemy punktować za inne rzeczy. Bo dobór kafli startowych i kafli celów mocno determinuje nasz styl rozgrywki.
Karty dzielą się na dwa rodzaje — plaży oraz promenady — pierwsze układamy w górnym rzędzie, drugie w dolnym. Wszystkie karty posiadają pewne informacje — jakim typem części plaży są (rekreacyjne, handlowe, dla mieszkańców, turystów, i czy np. pojawiają się tu wysokie fale — info dla surferów), oraz jakie dają benefity, po położeniu karty na swoim wybrzeżu lub za co dają punkty zwycięstwa na koniec gry. Wszystko to ma olbrzymie znaczenie przy budowaniu swojej wersji Santa Monici. Niektóre karty punktują za sąsiedztwo konkretnego rodzaju kart, inne za liczbę kart w grupie takich samych kart itd. Dodatkowo na kartach będą pojawiać się mieszkańcy, turyści oraz celebryta. Niektóre karty będą punktowały za obecność danego typu meepli na nich. Celebryta jest specyficznym pionkiem, którego punktowanie znane jest od samego początku (jest opisane jest na kaflu startowym) – punktuje za przejście przez konkretne rodzaje kart.
Karty będziemy dobierać z puli, która jest podzielona na dwa rzędy po 4 karty — bierzemy tylko te z dolnego, po czym przesuwamy kartę z górnego na miejsce tej, którą dobraliśmy, a na górę dobieramy nową z talii. Cały mechanizm pozwala nam zarządzić tym, co będzie dostępne dla naszych przeciwników, bo możemy oczywiście przeszkodzić im w dobrze konkretnych kart — co moje mroczne serduszko bardzo cieszy. Oprócz tego, przy tych kartach, a raczej pod konkretnymi będą znajdowały się znaczniki — foodtrucka i „stałego bywalca”. Dobranie karty, przy którym stoi pojazd, daje nam miejscową walutę — piaskowe dolary, a tej, przy której jest bywalec, pozwala nam przesunąć nasze meeple na sąsiadujące karty. Kasę możemy wydawać na specjalne akcje, które również (dwie z nich) na początku gry dobieramy z większej puli.
Tytuł trzeba pochwalić za wykonanie, bo mimo że jest trochę mylące (przynajmniej dla mnie), bo obniża wiek potencjalnych kupujących, to jakość jest bardzo wysoka. Przyjemne dla oka grafiki na kartach porządnej jakości, gruby karton itd. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to to, że samo pudło jest zdecydowanie za duże, ale ja akurat lubię ten wymiar (podstawa w kwadracie 30 × 30 cm), więc wybitnie mi to nie przeszkadza.
Santa Monica to stosunkowo skomplikowana, a na pewno angażująca i niebanalna gra, w której będziemy zbierać kombosy aż miło. Nie jest to może mój ulubiony typ gier — dobrze wiecie, że ja wolę większe gry z mocnym tematem — a mimo to bawiłem się bardzo dobrze. Gra ma bardzo duży poziom regrywalności — kolejne gry będą miały inne zasady punktowania, będziemy mieli udostępnione inne dodatkowe akcje. Oczywiście dodatkowo samo przetasowanie kart mocno zwiększa ten poziom.
Tytuł w pierwszych partiach jest bardzo podatny na paraliż decyzyjny. Na początku ikony nie są jednoznaczne i intuicyjne, miałem też problem ze znalezieniem precyzyjnej odpowiedzi w instrukcji w jednym temacie. Na szczęście w miarę szybko się przyzwyczajamy i gra w miarę płynie.
Największym problemem jest w moim odczuciu liczenie punktów. Dostajemy notes, w którym musimy podliczyć wszystkie karty, kafle i inne zasady, za które punktujemy — a u każdego gracza może się to różnić. O ile wspólne zasady są wyraźnie zaznaczone w notesach, to te „inne” nie. Nie wiem, czy bywałem styrany na koniec gry, ale liczenie, sumowanie, mnożenie u każdego gracza trochę inaczej, sprawiło mi pewien problem — a na pewno dodatkowo mnie zmęczyło i nie miałem ochoty siadać do kolejnej gry zaraz po zakończeniu pierwszej. Zagraliśmy za to w coś innego.
Nie chcę pisać, że tytuł jest wybitnie skomplikowany — bo nie jest. Jednak główkowania trochę mamy, co daje sporo satysfakcji. W mojej grupie zaawansowanych graczy po kilku partiach przeszła chęć na siadanie do niej ponownie (mimo dużej regrywalności), jakby tytuł do nas trochę nie pasował lub się zwyczajnie znudził — brakowało w nim emocji, co jest u nas bardzo ważne. Po jakimś czasie jednak jeżeli ktoś by zaproponował, mógłbym spokojnie do tej gry usiąść i pewnie dobrze bym się bawił. Pierwszym wyborem jednak w grupie na pewno by nie była. Co innego, jako propozycja dla mniej zaawansowanej grupy.
Dziękuję bardzo wydawnictwu Fox Games za podesłanie egzemplarza do recenzji.
Plusy:
- Można składać przyjemne kombosy.
- Zasady są proste i przejrzyste, a rozgrywka stosunkowo wymagająca.
- Ładne wykonanie.
Minusy:
- Liczenie na koniec gry jest bardzo męczące.
- Pierwsze partie są podatne na paraliż decyzyjny i można się zgubić w ikonkach.
- Sporo powietrza w pudle.
Więcej na: BoardGameGeek | GramywPlanszówki.pl | Fox Games
Grę kupicie tutaj:
Założyciel bloga. Z grami planszowymi związany od 2014 roku. Wielki fan gier z klimatem, ale nie pożałuje również czasu na porządne euro. Przed planszówkami jego największą pasją były gry fabularne, z którymi związany był praktycznie od dziecka. Lubi uzasadnioną losowość — gry planszowe mają sprawiać mu przyjemność, a nie wrażenie nadgodzin z Excelem w roli głównej. Czemu „angry” chcielibyście zapytać? Ano, raczej nie szczędzi języka, gdy trzeba. Chociaż i tak ostatnio trochę złagodniał. „Pisze jak jest”. Jeżeli coś mu się nie podoba, to nie boi się o tym mówić.