
Maszyna Turinga to abstrakcyjny model urządzenia do wykonywania algorytmów, stworzony przez genialnego Alana Turinga. Jego przybliżeniem jest znany nam bardzo dobrze komputer. Twórcy gry Turing Machine: wersja polska przekonują nas, że czeka nas spotkanie z proto-komputerem, czy też analogową maszyną oraz dedukcja, masa dedukcji. To pierwsze stwierdzenie jest trochę naciągane, drugie wręcz przeciwnie. Zapraszam do recenzji.
Wykonanie
Nietuzinkowe pudełko od pierwszej chwili zapowiada nietypową grę; karton specjalnie podziurawiono tu i ówdzie, nawiązując do kart programujących dawne komputery (a także krosna, ale to opowieść na inną chwilę). W środku znajdziemy mnóstwo kart – część jest perforowana i reprezentuje cyfry od jeden do pięć w trzech kolorach; poza tym mamy karty kryteriów i niecałą setkę weryfikatorów.
Zawartość pudła uzupełnia marker suchościeralny, pojemnik na karty (składany, ale mieści się bez problemu), zasłonki dla graczy czy wreszcie bloczek do zapisywania notatek.
Jakość wykonania oceniam na dobrą. Element, który najbardziej dostaje podczas gry, czyli karty perforowane, wydają się dobrze zabezpieczone przed szybkim zużyciem. Styl graficzny jest tak suchy, jaki tylko może być, ale akurat przy tej grze dodaje to tylko odpowiedniego klimatu, o ile ktoś podczas parowania zwojów mózgowych będzie zwracać na to uwagę 🙂


O co tu chodzi?
Gra jest prosta w działaniu i szybka… jak już się zrozumie, o co w niej chodzi rzecz jasna. Wybieramy zagadkę – podręcznik ma ich 20, ale znajdziemy ich więcej na stronie wydawcy (kilka … milionów). Szukamy trzycyfrowego kodu. Pomagają nam w tym weryfikatory – od czterech do sześciu – sprawdzające pewne kryteria – przykładowo czy cyfra żółta. Ustalamy kombinację, jaką sprawdzimy w danej rundzie, układamy jedna nad drugą karty perforowane z cyframi i kładziemy na danym weryfikatorze. Warto dodać, że kolejne cyfry oznaczone są kolorami i symbolami – pierwsza jest zawsze niebieska, druga żółta, trzecia fioletowa. Ma to znaczenie przy sprawdzaniu danych w weryfikatorach. Otrzymamy wynik – „tak” lub „nie”. Proste, prawda? Co to za banał? A nie, czekaj…
Problem pojawia się szybko. Otóż, nie licząc kilku pojedynczych przypadków, wszystkie weryfikatory sprawdzają co najmniej trzy kryteria; szybko dotrzemy do czterech, a jak przejrzymy sobie dalsze karty, to naszym oczom ukażą się weryfikatory mające sześć, a potem nawet dziewięć opcji. Pozwólcie, że przedstawię wam przykładowe karty; przykład x sprawdza, czy cyfra żółta jest mniejsza, równa, lub mniejsza od cyfry 4. Przykład y – niebieska jest większa od pozostałych, żółta jest większa od pozostałych, fioletowa jest większa od pozostałych. Na koniec – niebieska cyfra jest największa, niebieska jest najmniejsza… i pozostałe dwa kolory w tym wariancie. Sześć możliwości, a otrzymana odpowiedź to „tak” lub „nie”. Nadążacie?

Rozkładając tę grę przy kilku osobach widziałem to samo zagubienie, jedno wielkie „ale” na twarzy. Oczywiście, w którymś momencie dociera, że gra w Turing Machine polega na tym, żeby równocześnie odgadnąć, które kryterium sprawdziliśmy – drogą eliminacji względem pozostałych weryfikatorów i zmiany badanych cyfr, przez kilka kolejnych rund próbujemy dotrzeć do celu.
Przyznam się wam uczciwie, że ciężko mi było tutaj zaskoczyć, a jak w końcu dotarło, poczułem się jak lekko mówiąc nieogar. Oczywiście teraz komfortowo mógłbym zrzucić część winy na instrukcję, która moim zdaniem nie do końca tłumaczy ideę tej gry. Wydrukowany przykład jest moim zdaniem nieco mylący – zakłada, że od razu wiemy, które kryterium sprawdziliście, a to tak nie działa do końca (przy trudniejszych weryfikatorach).

Jak się w to gra?
Zakładając, że przeskoczą nam odpowiednie zapadki w głowie – szybko, zazwyczaj szybko. Po „wdrożeniu” gra zajmie nam 15-20 minut, czasem dłużej, ale nie będzie to taki zjadacz czasu, jak głowy. Rundy robimy równocześnie, więc przestoje nie są duże, ot czasem poczekamy na dostęp do danego weryfikatora; przy czterech graczach może się zdarzyć, że trzeba będzie także poczekać na kartę z cyfrą (w komplecie mamy po trzy), ale nie są to duże problemy. Gra się przyjemnie, aczkolwiek warto wspomnieć, że największą zabawę będziecie mieli w równym gronie. Siedzący przy stole matematyk napsuje wam krwi. Tytuł będzie też dobry do trybu solo, staramy się w takim przypadku rozwiązać kombinację w jak najmniejszej liczbie rund.

Ocena
Osobiście – przyznaję bez bicia – chyba lubię, jak jednak jest jakiś klimat, jak w Planecie X czy innych Alchemikach, ale oczywiście tutaj mamy puszkę Pandory zagadek umysłowych na wyższym poziomie abstrakcji. Niektórzy mówią, że ta gra jest jak praca, niektórzy są mocno podekscytowani. Na pewno nie jest to gra mocno uniwersalna i może się zdarzyć, że nie podpasuje wszystkim w waszej grupie. Może to nie przeszkadzać, jeżeli ktoś jest gotów pograć solo, pościgać się o najmniejszą liczbę rund przy rozwiązywaniu generowanych na stronie zagadek. Jest tam publikowany, a jakże, także daily challenge. Nie podoba mi się przestawianie gry jako analogowego komputera – bo tym tak gra raczej nie jest – ale oczywiście szacunek się należy autorom algorytmu, który obliczył jak podziurkować karty i jak wydrukować wyniki.

Reasumując, wstawcie sobie ocenę „frustrująca”, jeżeli potrzebujecie klimatu i/lub suche matematyczne dedukowanie kojarzy się wam z pracą. Jeżeli chcecie przejść do Krainy Nieskończonego Zgadywania Przy Parującej Głowie – ocena spokojny.
TL;DR Sucha, bardzo sucha gra dedukcyjno-logiczna, gdzie oprócz samej zagadki zgadujemy, jakie parametry sprawdzają weryfikatory. Dziurkowane karty, po ułożeniu których dostaniemy odpowiedź prawda lub fałsz, ale sami musimy zgadnąć, o co pytamy. Szybka, zazwyczaj 15-20 minutowa. Dla miłośników jest strona z milionami nowych zagadek.
Zalety:
- nowy pomysł
- perforowane karty rodem z krosn mechanicznych (albo kart programujących w Fortranie komputery klasy Mainframe 😉 )
- dużo matematycznej i logicznej dedukcji
- sama esencja, po co klimat?
Wady
- dużo matematycznej i logicznej dedukcji
- sama esencja, gdzie klimat?
- w instrukcji mamy 20 zagadek, reszta jest w aplikacji. Na urlopie bez netu nie pogramy po wyczerpaniu bazowych zadań.
Dziękujemy wydawnictwu Lucky Duck za przekazanie gry do recenzji.


Więcej na boardgamegeek.com | Lucky Duck Games
Grę kupicie tutaj:





Erpegowy Mistrz Gry od lat 90, niestroniący od innych rozrywek przy stole (Eurasy są super, ale Ameri nie gardzi). Przygodę z planszą zaczął od Magii i Miecza (pierwsze wydanie Sfery) i gier Encore. Jeżeli chodzi o RPG, to woli prowadzić, knuć i wymyślać przygody, uczestnictwo, w których pozostawia swoim graczom. Nie lubi zbyt krótkich gier. Jak partia to cały wieczór, a nie jakieś tam 30 minut, czy 3 rundy. Lubi się czepiać – zwłaszcza jakości dodruków;) Ulubione gry to Scythe, Brass i Horror w Arkham. Uwielbia Fantasy, SF – przede wszystkim książki, ale seriale się zdarzają.
Dodaj komentarz