Voidfall to niewątpliwie jeden z najbardziej wyczekiwanych tytułów tego roku — zarówno przez euroentuzjastów jak i fanów dużych strategii, również tych pokroju 4X. Bo właśnie tak ten tytuł jest prezentowany. Ja już miałem okazję raz zagrać (co przy tytule tej wagi wiele nie oddaje) i powiem tyle, że chcę więcej. Zanim jednak recenzja (tę napisze dla was suburbius), to chciałbym zaprezentować wam zawartość sklepowej wersji gry Voidfall — ta mocno różni się od wspieraczkowej (co jest oczywiście normą), ale i tak prezentuje się nieźle. Zarówno pod względem graficznym (za tę stronę odpowiadał znany i kochany przez rzesze fanów Ian O’Toole), jak i pod względem jakości wykonania.
Planszetki zasobów (które są świetne i bardzo przydatne), bitew i reszta żetonów są bardzo wysokiej jakości, wykonane z grubego kartonu. Rodzajów elementów jest bardzo dużo. Część będziemy używać jedynie w trybie kooperacyjnym/solo, a część w każdym, czyli również w rywalizacyjnym.
Ikonografia przedstawiona w grze na pierwszy rzut oka może okazać się nieczytelna, jednak z pewnością po pierwszej partii, a niektórzy już po pierwszym cyklu ją załapią i wszystko stanie się czytelne.
Żetony floty, które wersji KSowej są figurkami w grze, sprawdzają się dość dobrze, chociaż nie wyglądają tak epicko jak ich plastikowe zamienniki. Na szczęście są dwuwarstwowe, co jest ważne, bo kładziemy na nie małe kosteczki, które bez tego zabiegu, mogłyby bez większego problemu z nich zlecieć.
Kafle plansze są na pierwszy rzut oka, niczym się między sobą nie różnią. Warto jednak spojrzeć na ich drugą stronę. Kolorystyka, mimo że klimatyczna dość mocno się ze sobą zlewa, przez co można dostać oczopląsu. Polecamy wyraźne oświetlenie przy tym tytule.
Karty to projektancki i jakościowy majstersztyk. Są grube i powlekane — nie wiem, czy jest sens je koszulkować. Co do projektu, to wszystko siedzi i jest na swoim miejscu, dzięki czemu są bardzo czytelne. Jest kilka rodzajów karty, przez co można początku się trochę pogubić. To agenda, to technologia, to jeszcze co innego. Bądźcie skupieniu przy lekturze instrukcji… wiem, co piszę.
Plansze wspólne i planszetki gracza również spełniają swoją funkcję, mimo że te drugie są dość cienkie. Nie miałem problemu z przesuwaniem się elementów na nich, ale słyszałem, że jest opcja dokupienia specjalnych szablonów, które to uniemożliwiają — czy jest sens? Sam nie wiem.
Wszystko powyższe musicie upchnąć w insert, który zajmuje połowę pudełka, ale za ma wieczko. Co się do niego nie zmieści (ale w sumie również to, co się zmieści), musicie pochować w woreczki strunowe. Więc jeżeli szanujecie swój czas i lubicie porządek, to i tak najpewniej będziecie musieli zaopatrzyć się w jakiś dedykowany insert, bo ten, niestety nie spełnia swojej funkcji.
Gra wygląda i jest wykonana przepięknie i w wysokiej jakości. Mam lekki problem ze zlewającą się wielką fioletową masą kafli, przy której może zakręcić się w głowie. Szczególnie że tytuł, ze względu na swoją ciężkość lasuje zwoje i jest wybitnie wymagający, więc jedno drugiemu nie pomaga. Oceńcie sami!
Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie egzemplarzy do prezentacji.
Założyciel bloga. Z grami planszowymi związany od 2014 roku. Wielki fan gier z klimatem, ale nie pożałuje również czasu na porządne euro. Przed planszówkami jego największą pasją były gry fabularne, z którymi związany był praktycznie od dziecka. Lubi uzasadnioną losowość — gry planszowe mają sprawiać mu przyjemność, a nie wrażenie nadgodzin z Excelem w roli głównej. Czemu „angry” chcielibyście zapytać? Ano, raczej nie szczędzi języka, gdy trzeba. Chociaż i tak ostatnio trochę złagodniał. „Pisze jak jest”. Jeżeli coś mu się nie podoba, to nie boi się o tym mówić.