Rynek gier planszowych rozpieszcza nas jeżeli chodzi o tytuły proste i imprezowe. Bo przecież fajnie jest spotkać się ze znajomymi przy piwku, poluźnić zwieracze, odpuścić wszelkie tygodniowe stresy i zagrać w coś śmiesznego, co w założeniu ma poprawić nam humory. Ja jestem zdania, że na imprezach najlepiej się rozmawia, a nie gra – no ale, jeżeli zabraknie tematów lub siedzimy w mocno planszówkowym gronie – to czemu nie?
Vudulhu to lekka gra karciana od wydawnictwa Black Monk, której autorami są Francesco Giovo, Marco Valtriani. Jest ona przeznaczona dla 3-6 graczy (im więcej, tym gra staje się bardziej abstrakcyjna i… szalona). Co do wieku, to mam pewne rozjazdy. Niby jest banalnie prosta, niby świetnie można się przy niej bawić z dziećmi, ale… dotyka tematyki Cthulhu, której z wiadomych względów – dzieci nie znają lub nie rozumieją. Czy dzieciak nieznający Shoggotów, Shub Niggurath, czy samego Cthulhu ma szansę bawić się przy tej grze dobrze? Poza tym rzucamy klątwy, co też nie jest tematem przeznaczonym do końca dla dzieci. Jak dla mnie, jest to gra przeznaczona dla osób dorosłych, bardzo dobrze się znających, którzy nie mają oporów z robieniem z siebie idiotów.
ZAWARTOŚĆ
Po otwarciu pudełka w oczy rzuca się przede wszystkich laleczka Cthulhu zrobiona z włóczki, niczym laleczka Vudu – bardzo zabawny dodatek, który ma zastępować znacznik aktywnego gracza. Oprócz tego dostaniemy kostki świecące w ciemności i dość sporo kart – klątw, lokacji, artefaktów i Przedwiecznych.
Wszystkie elementy w dość śmieszny sposób nawiązują do Mitologii Cthulhu – kto zna chociaż podstawy, temu przy przeglądaniu tych kart uśmiech z twarzy nie powinien schodzić.
ROZGRYWKA
Na początku swojej tury, zaraz po odebraniu laleczki Cthulhu od swojego poprzednika rzucamy kostkami składników – jeżeli uzbieramy właściwe, to będziemy mogli rzucić klątwę na jednego z naszych przeciwników. Co się w tedy dzieje? Po pierwsze otrzymujemy punkty zwycięstwa, a osoba na którą daną klątwę rzuciliśmy musi stosować się do jej treści. Jeżeli zbierze kilka takich klątw, to dzieją się bardzo ciekawe i absurdalne rzeczy. Klątwy działają na wiele sposobów – np. każą mamrotać coś pod nosem, beczeć lub podskakiwać przy przekazywaniu laleczki Cthulhu albo bulgotać, jakby się było ciągle pod wodą. Jak widzicie – szaleństwo totalne. Jeżeli osoba, złamię klątwę, która została na nią rzucona i zostanie na tym przyłapana, to ten kultysta, który rzucił daną klątwę dostaje bonusowe punkty (z reguły w większej liczbie niż przy jej zagrywaniu). Jak sobie wyobrażacie, bardzo ciężko jest utrzymać wiele klątw, szczególnie, gdy wykluczają się wzajemnie. W takich sytuacjach musimy zwyczajnie wybrać mniejsze zło i jedną – mniej punktowaną – klątwę złamać.
I teraz sobie wyobraźcie, kilka dorosłych osób siedzi przy stole – jedna coś mamrocze, druga trzyma stołek i go głaszcze, trzecia beczy, czwarta trzyma karty jakby miała macki… jak dla mnie sroga przeginka, a mimo to – bawiłem się dość dobrze – jednak ja do normalnych nie należę.
Dodatkowo, jakby tego było mało, nasi kultyści będą znajdowali się w różnych lokalizacjach (które będą zmieniane po przekroczeniu przez jednego z graczy, pewnego progu punktowego). Te lokalizacje nakładają na wszystkich graczy zasadę zbliżoną do działania klątw – np. w R’yleh należy trzymać głowę pod wodą… tzn. pod stołem – hardcore.
Ale na tym nie koniec! Jeżeli gracz przekroczy kolejny próg punktowy to w związku z wysokim szaleństwem zaczyna interesować się nim jeden z Wielkich Przedwiecznych, który nakłada na niego kolejne ograniczenie – które, jeżeli zostanie złamane, nakłada na gracza dość mocną klątwę (punktującą przeciwników za jej złamanie).
Jak widzicie, kumulacja efektów może wyglądać dość zabawnie. Jednak czy cała zabawa nie jest zbyt dziwna i zbyt przegięta? Wiadomo, jeżeli mamy znajomych, przed którymi nie mamy żadnych oporów, takie wygłupy nie są niczym dziwnym – spoko, jeżeli jednak spotykamy się w świeżym gronie – to zaczynają się schody. Gdyby nie tematyka, to gra idealnie nadawałaby się dla dzieci, jednak jak dobrze wiemy – ani Mitologia Lovecraftowska, ani temat klątw dla dzieci zbytnio nie jest – lub być nie powinien, więc granie z pociechami jest możliwe tylko wtedy, gdy wytłumaczymy te zjawiska w dość łagodny sposób.
W grze pojawiają się również karty przedmiotów znanych nam z kartek opowiadań Samotnika z Providence. Jeżeli z uzyskanych składników nie będziemy w stanie rzucić klątwy, to możemy wykupić artefakt ze sklepiku – są to karty, które dające wzmocnienia ich posiadaczom. I tak, w nasze posiadanie może wpaść chociażby taki Necromonicon… Miałeś kiedyś możliwość wędrowania po Kadath, z książką wymienioną powyżej, rzucać klątwy na współgraczy i przyzywać przedwiecznych? Ja wcześniej nie…
PODSUMOWANIE
Vudulhu jest to dość hardcorowa gra imprezowa dla specyficznego i mocno znającego się towarzystwa. Jest dość zabawna, jednak po kilku partiach kolejne rozgrywki zaczynają wyglądać dość podobnie. Wiadomo – kombosów klątw nie da rady praktycznie powtórzyć, ale są one do siebie dość podobne. W raz z upływem minut sytuacja przy stole staje się coraz bardziej żałosna i męcząca – chciałoby się szybciej zakończyć tę całą farsę. Mimo wszystko, całość jest dość zabawna i powiem szczerze – gdyby nie tematyka, to z miłą chęcią zaproponowałbym ten tytuł rodzinom z dziećmi – jednak osobiście, nie chciałoby mi się tłumaczyć tego wszystkiego, co jest związane z Przedwiecznymi.
Jeżeli macie jakieś pytania co do samej rozgrywki, to zapraszam do kontaktu mailowego lub w formie komentarza pod wpisem.
Dziękujemy wydawnictwu Black Monk za przesłanie egzemplarza gry do recenzji.
3 do 6 Graczy | 30 -45 min. |
(8+)16+ |
Plusy:
|
Minusy:
|
Więcej na: boardgamegeek.com | Black Monk
Grę kupicie tu:
Założyciel bloga. Z grami planszowymi związany od 2014 roku. Wielki fan gier z klimatem, ale nie pożałuje również czasu na porządne euro. Przed planszówkami jego największą pasją były gry fabularne, z którymi związany był praktycznie od dziecka. Lubi uzasadnioną losowość — gry planszowe mają sprawiać mu przyjemność, a nie wrażenie nadgodzin z Excelem w roli głównej. Czemu „angry” chcielibyście zapytać? Ano, raczej nie szczędzi języka, gdy trzeba. Chociaż i tak ostatnio trochę złagodniał. „Pisze jak jest”. Jeżeli coś mu się nie podoba, to nie boi się o tym mówić.