Barbarzyńcy dla Cesarstwa Rzymskiego byli niczym zaraza. Ktoś sprytny w Z-Man Games to zauważył i postawił stworzyć nową wersję gry Pandemic – opowiadającym o upadku Imperium Zachodnio-Rzymskiego. Za wiele się o tym okresie na lekcjach historii nie mówi – bo przecież, o czym tu gadać? Kilka band niezdyscyplinowanych, pogańskich, nierozwiniętych (zarówno technologicznie, jak i kulturowo) band zmiotło z powierzchni Europy najbardziej rozwiniętą cywilizację… Jest się czym chwalić, nie powiem. Jedna z tych grup – Wandalowie – pochodziła z okolic ziem polskich, więc pozwolę skrócić i nazywać ich Polakami. Otóż ci goście postanowili zrobić sobie przemarsz po całej Europie (oczywiście po drodze podbijać i grabić napotkane osady) aż dotarli na Gibraltar. Tam stwierdzili, że jest im za zimno – przeskoczyli do Afryki i podbili sobie Kartaginę, po czym założyli sobie Północno-Afrykańskie Państwo Wandalskie. Jednak na tym nie koniec. To właśnie oni, jako pierwsi – zdobyli Rzym. Tak – nasi. Potem już było z górki.
Pandemic: Upadek Rzymu jest grą kooperacyjną dla 1-5 graczy w wieku przynajmniej 8 lat. Jej autorami są Matt Leacock oraz Paolo Mori. Oryginalnie Upadek Rzymu wydało Z-Man Games, a w kraju Wandalów (czyt. u nas) zrobił to Rebel, który podesłał nam egzemplarz do recenzji – za co serdecznie dziękujemy.
W grze wcielamy się w najważniejsze osoby w Cesarstwie, które mają na celu powstrzymać fale Polaków, tfu – barbarzyńców – co ma doprowadzić do przetrwania Imperium Rzymskiego. Mechanicznie gra niewiele różni się od normalnej Pandemii, ale! No właśnie, jest „ale”. Dzięki zmianom wprowadzonym nam przez twórców, które świetnie współgrają z tematem gry, mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest to jeden z najlepszych Pandemiców, jakie grałem – nie licząc Legacy, ale on jest bezkonkurencyjny.
Nasi barbarzyńcy – podzieleni są na kolory, co ma symbolizować różne grupy – będą przemieszczać się po konkretnych ścieżkach, które pokrywają się nawet z historycznymi ich wędrówkami i podbojami. Dzięki temu będziemy wiedzieli, gdzie (najpewniej) w następnej kolejności pojawią się konkretni przeciwnicy – co pozwoli nam zaplanować kolejne działania. Jednak pozostałe mechanizmy są tak samo losowe, jak w podstawce i mimo pozornej kontroli – wiele dzieje się bez konkretnego ładu – przed czym oczywiście obronić się tak łatwo nie da. Tak – zamiast Epidemii mamy Bunty, a zamiast Infekcji, mamy Najazdy… Oczywiście wiemy kiedy, jakie miasta mogą zostać najechane (bo po buntach wrzucamy odrzucone karty na wierzch talii) – to również nie uległo zmianie.
Żeby spróbować zatrzymać nieprzyjaciela będziemy starali się z nim walczyć. Przydatnymi w tym narzędziami będą forty, które postaramy się budować w najbardziej narażonych na atak miejscach, oraz rekrutacja legionistów, bez których walka ta nie będzie możliwa. No właśnie – walka. Nie będziemy zdejmować kostek, jak w zwykłym Pademicu – wydając tylko akcję „leczenia”. Tutaj wkracza kostka (jakby losowości w tej grze było mało). Za każdego legionistę podczas ataku rzucamy jednym sześcianem (maksymalnie trzema). Wynik powie nam, jakie będą straty i po czyjej stronie. Możliwe jest również wyrzucenie Orła Rzymskiego, który oznacza możliwość skorzystania ze specjalnej zdolności naszej postaci.
Oczywiście olbrzymie znaczenie odgrywają kraty, które będziemy kolekcjonować. Potrzebujemy ich do budowy fortów, podróży po basenie Morza Śródziemnego oraz przede wszystkim – do zawierania przymierzy – czyt. wynajdywania lekarstwa. Gdy podpiszemy przymierza ze wszystkimi plemionami (lub część z nich zmieciemy z planszy), to wygramy. Dróg do przegranej jest więcej. Za każdym razem, gdy doprowadzimy do sytuacji, w której barbarzyńcy plądrują miasto (wybucha kolejne ognisko, czyli musimy dołożyć kostkę, gdy już są trzy), wskaźnik Upadku Rzymu przesuwa się ku dołowi. Jeżeli wskoczy na ostatnie pole – przegrywamy. Przegramy również w sytuacji, jeżeli doprowadzimy do sytuacji, w której barbarzyńcy zdobędą miasto Rzym.
Pandemic Upadek Rzymu został wydany w bardzo przyjemny dla oka sposób. Karty nie odbiegają od standardów w tym przedziale cenowym, grafiki zostały wykonane czytelnie, zgodnie z tematem rozgrywki. Jednym odstającym elementem w wykonaniu, który ma oczywiście swoje zalety – przynajmniej jeżeli chodzi o czytelność – są piony graczy. Dostajemy zwykłe „chińczykowe” pionki, tak jak w przypadku innych Pandemii, tak jak 20 lat temu dostawaliśmy je we wszystkich planszówkach dla dzieci. W nadziei wyczekiwałem figurek jak wersji z Przedwiecznymi, niestety musiałem obejść się smakiem.
Mam wrażenie, że Upadek Rzymu wprowadza trochę świeżości do serii – nie tylko dlatego, że zamiast kosteczek z chorobami, dostajemy kosteczki z barbarzyńcami, ale dlatego, że ze zwykłego Pandemica można było zrobić coś „trochę innego”. Zarówno ścieżki, jak i kościane walki z legionistami w szeregach dają trochę nowych opcji, przy założeniu, że ciągle gramy w starego dobrego Pandemica. Oczywiście zmiany nie spowodowały, że jest to gra mojego życia i nie mam ochoty grać w nic poza nią. To jest Pandemia – dalej – nie jest już obecnie niczym odkrywczym. Nie zmienia to faktu, że po tych kilku rozgrywkach mogę przyznać, że za każdym razem bawiłem się dobrze. Zaczynam, co prawda już odczuwać lekką powtarzalność (mimo losowości), ale ja tak miewam z każdą grą z tej serii. Wielu ludzi, których pytałem twierdzi, że jest to najlepsza część Pandemica „Nie-Legacy”. Nie grałem we wszystkie (jak chociażby w „Iberię”), ale muszę przyznać, że Upadek Rzymu prezentuje się bardzo dobrze – na pewno lepiej niż podstawowa część.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel za przekazanie gry do recenzji.
Plusy:
- Ciekawe mechanizmy w temacie „skórki”;
- Fani Pandemica praktycznie znają już zasady;
- Trzeba przyznać, że wykonanie jest zacne;
Minusy:
- Na dłuższą metę to dalej jest tylko (lub aż) Pandemic;
- Piony wciąż są „chińczykowe”.
- Czas gry: 45 – 60 min.
- Liczba graczy: 1-5
- Minimalny wiek: 8+
Więcej na: boardgamegeek.com | Rebel
Grę kupicie tutaj:
Założyciel bloga. Z grami planszowymi związany od 2014 roku. Wielki fan gier z klimatem, ale nie pożałuje również czasu na porządne euro. Przed planszówkami jego największą pasją były gry fabularne, z którymi związany był praktycznie od dziecka. Lubi uzasadnioną losowość — gry planszowe mają sprawiać mu przyjemność, a nie wrażenie nadgodzin z Excelem w roli głównej. Czemu „angry” chcielibyście zapytać? Ano, raczej nie szczędzi języka, gdy trzeba. Chociaż i tak ostatnio trochę złagodniał. „Pisze jak jest”. Jeżeli coś mu się nie podoba, to nie boi się o tym mówić.