John Company, czyli gra opowiadająca o losach Wschodnio-Indyjskiej Kompanii Handlowej, która w pewnym okresie miała pełny monopol handlowy i administracyjny na funkcjonowanie na subkontynecie Indyjskim. Oprócz tego handlowali z Chinami, rządzili i dzielili w regionach, posiadali własną armię, flotę… Państwo w państwie. Jak się pojawia władza, to są pieniądze. A jak są pieniądze, to wchodzę w grę łapówki, negocjacje, gra o wpływy i prestiż. O tym jest właśnie ta gra. Bardzo ciężka gra… w stosunkowo małym pudełku.
Muszę przyznać, że gra została wykonana na najwyższym poziomie. Nie dostaniemy tutaj nie wiadomo jakich ilustracji, czy grafik, bo np. plansza pełni funkcję bardziej excela i zaznaczania statusów, czy tego do kogo należy dany urząd, jednak całość jest bardzo schludna i przyjemna dla oka — wszystko jest czytelne i co bardzo ważne — w klimacie.
Instrukcja ma ponad 40 stron i jest napisana dobrze. Gra jest bardzo skomplikowana, szczególnie jeżeli wjeżdża temat wydarzeń Indii i poruszanie słonia (o tym więcej w instrukcji), ale to nie zmienia faktu, że jest pod tym względem okej. Mózg paruje, ale da radę wszystko ogarnąć.
Każdy z graczy dostanie zestaw drewnianych znaczników z nadrukowanymi portretami — każdy inny, ale takie same między rodzinami. Nie ma to znaczenia dla rozgrywki, ale dodaje smaczku.
W pudle dostaniemy również inserty, które są funkcjonalne tylko w przypadku, gdy nie chcemy koszulkować kart. W moim odczuciu nie ma sensu wrzucać dodatkowej ochrony, bo nie będziemy ich jakoś wybitnie często tasować, czy miętolić w dłoniach. Dla koneserów jednak konieczna będzie jego wymiana. Ten oryginalny spełnia swoją funkcję — przyśpiesza setup i organizuję przestrzeń podczas rozgrywki. Nie jest jednak kompletny, bo niektóre z elementów muszą wylądować w woreczkach.
Karty są dobrej jakości, ikonografia na nich jest czytelna i zrozumiała. Ilustracje z epoki dobrze dobrane i zwyczajnie dobre. Podobnie ma się z kartonowymi żetonami, które bardzo przyjemnie wyciskało się z wyprasek.
Na koniec wspomnę, że w pudle mamy jeszcze kilka metalowych elementów — flag imperiów. Najs. Z pewnością się nie złamią i wyglądają dobrze. Szkoda, że nie było metalowych monet, ale mocno podniosłyby cenę podstawki — można je kupić osobno.
Dziękujemy wydawnictwu Galakta za przekazanie egzemplarzy do prezentacji.
Założyciel bloga. Z grami planszowymi związany od 2014 roku. Wielki fan gier z klimatem, ale nie pożałuje również czasu na porządne euro. Przed planszówkami jego największą pasją były gry fabularne, z którymi związany był praktycznie od dziecka. Lubi uzasadnioną losowość — gry planszowe mają sprawiać mu przyjemność, a nie wrażenie nadgodzin z Excelem w roli głównej. Czemu „angry” chcielibyście zapytać? Ano, raczej nie szczędzi języka, gdy trzeba. Chociaż i tak ostatnio trochę złagodniał. „Pisze jak jest”. Jeżeli coś mu się nie podoba, to nie boi się o tym mówić.