, , ,

Moje ZOO

Za sprawą gry planszowej Ark Nova temat budowy i zarządzania ZOO zdążył już mocno spowszechnieć i okrzepnąć. Tytuł ów podzielił graczy na dwie grupy — fanów i tych, którzy miłością do niego nie pałają, co często zdarza się przy grach, które szybko wspinają się w rankingu BGG i można powiedzieć, że odnoszą sukces. Ark Nova jest to jednak gra dla zaawansowanych planszomaniaków, a temat zwierzątek jest przecież mało gamerski. A co jeżeli pojawił się tytuł dla całych rodzin, który opowiada o tym samym, jednak w o wiele przystępniejszy sposób? 

Moje ZOO to gra rodzinna dla 2-4 graczy. Pudełko głosi, że najmłodszy gracz powinien mieć przynajmniej siedem lat, ale wydaje mi się, że spokojnie można próbować wcześniej, szczególnie że autorzy zadbali o trzy poziomy zaawansowania. Autorem gry jest Sławomir Czuba, a za wydanie odpowiada Gdańska Organizacja Turystyczna — Visit Gdańsk, która w ten sposób chciała wypromować miasto i oczywiście trójmiejskie ZOO. Pojedyncza rozgrywka będzie trwała około 30 min.

Gra została wydana stosunkowo niskim kosztem i jest to widoczne od razu — kartoniki zwierzaków, które niestety dość łatwo się rozłączają i karty, których na szczęście dużo się nie tasuje, bo jakby tak się działo, to obawiam się, że szybko by się zdarły. Cała reszta na szczęście jest porządna. Ilustracje mogą się podobać (lub nie). Z pewnością nie można nazwać ich wybitnie pięknymi — ot, mają swój prosty styl. Całość jest czytelna, co z pewnością pomoże najmłodszym w zaznajamianiu się z grą.

Instrukcja, mimo że gra jest prosta, niestety pozostawia kilka pytań bez odpowiedzi i trzeba się ich domyślać.

Podczas rozgrywki będziemy budować wybiegi i zasiedlać je zwierzętami. Te natomiast niebędą chciały do nich wejść, jeżeli nie będą miały swojego ulubionego jedzenia. Jeżeli nie mamy możliwości, ewentualnie chęci zbudowania wybiegu (lub jego ulepszenia), to najpewniej skusi nas budowa Punktu Obsługi Klientów, który dodatkowo nam zapunktuje na koniec gry. Ano właśnie, będziemy zbierać punkty — za dużo rzeczy. Za różnorodność, zwierząt, za ich liczbę, za wspomniane budki (POK), czy realizację tajnych celów. Można pokombinować.

Losowość jest bardzo duża, bo opieramy się na kartach: zwierząt i pożywienia. Może się zdarzyć, że przez dłuższy czas nie uda nam się dobrać odpowiedniego zestawu, przez co przeciwnicy mogą nam mocno odskoczyć, co natomiast może mieć bardzo duży wpływ na końcową punktację. Oczywiście jest opcja ulepszenia wybiegu, budowy POK lub dobrania dodatkowej karty, ale mimo wszystko to może nie wystarczyć. W najprostszym trybie nie ma konieczności zbierania kart pożywienia, więc znika znacząca część losowości, ale starsi gracze mogą się mocno znużyć, bo odpada przy okazji dużo frajdy. Ja szybko z moją pięciolatką przeszedłem na tryb zwykły.

Regrywalność jakaś jest, bo jest wspomniana losowość — z dzieciakami zwłaszcza. Można spróbować pójść w inne sposoby na punktowanie, inne wielkości wybiegów (są trzy), chociaż i tak wiele zależy od dociągu kart.

Skalowanie działa dobrze. Fajnie się gra na więcej osób, bo można w pierwszej fazie rundy (gdy dobieramy karty) zastanowić się, którą kartę wręczyć, któremu graczowi, by mu pomóc najmniej. Jest to faza współpracy, ale wiadomo, jak to jest — niby sobie pomagamy, ale to my chcemy wygrać. Tak naprawdę nie ma większego znaczenia, ilu graczy siedzi przy stole. Jeśli jesteście ograni, to wiele faz rundy możecie rozgrywać równocześnie, przez co gra się nie wydłuży za bardzo. 

Negatywna interakcja praktycznie nie występuje. Wiadomo, będziemy starali przekazywać współgraczom karty, które mogą im średnio pomóc, podbierać wybiegi lub budki POK, które mogą im się najbardziej przydać (ze względu na najprawdopodobniej posiadane zwierzęta lub tajne cele — co można czasami wydedukować). Jest to z pewnością poziom gier familijnych — będzie raczej pokojowo.

Tytuł jest przeznaczony dla rodzin, ale to ci najmłodsi tak naprawdę będą się bawić przy nim najlepiej. Dorośli mogą się szybko znudzić, chyba że dopiero zaczynają swoją przygodę z planszówkami — ciężko mi to jednoznacznie ocenić, bo mimo wszystko albo gram z wyjadaczami, albo z moją córą. I to właśnie dla takich osób jest ten tytuł. Gra jednak nie jest prostacka (nie rzucamy kostkami i nie idziemy w prawo lub w lewo… lub tylko w prawo) — można trochę pokombinować, bo dróg do punktowania mamy kilka. Autorzy dali możliwość zwiększenia wyzwania poprzez odpalenie trybu zaawansowanego — dyrektorskiego, w którym za budowę płacimy punktami, a tajne cele można realizować na bieżąco po ich zrealizowaniu, a nie na koniec gry.

Czy Moje ZOO to najlepsza gra pierwszego wyboru dla rozpoczynających swoją przygodę z grami planszowymi? Z pewnością nie. Ale mimo to, te kilkanaście partii z córą należało do stosunkowo udanych (jej się bardziej podobało, niż mnie, ale ona wcale aż tak bardzo dużo nie gra). Na wakacyjne wieczory z najbliższymi w sam raz.

Plusy:

  • Przystępne zasady.
  • Fajne jest to, że lekko zmusza do interakcji (chociażby przekazywanie sobie kart).
  • Uczy oceny przestrzennej — czy bardziej opłaca się zbudować wybieg, czy np. kilka budek z jedzeniem?
  • Temat promujący Gdańsk i jego ZOO — z zarówno kart, jak i instrukcji można wiele dowiedzieć się o zagrożonych gatunkach oraz  roli ZOO w odbudowie ich liczebności.

Minusy:

  • Zbyt wielka losowość
  • Dość liche wykonanie — wkurzają rozlatujące się zwierzaki.
  • Dorośli mogą się po kilku partiach znużyć.

Dziękujemy wydawnictwu Gdańskiej Organizacji Turystycznej — Visit Gdańsk za przekazanie gry do recenzji.

Zapraszamy do zapoznania się z recenzją gry planszowej Hansa Guilds.

Więcej na  Planszeo | Visit Gdańsk

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments