O recenzowaniu słów kilka

Gry planszowe jako forma spędzania wolnego czasu zaliczają w ostatnich latach dynamiczny rozwój, ale wciąż jest to zabawa niszowa, długo jeszcze będzie pukać do drzwi szeroko rozumianej popkultury. Chociaż chciałbym jej większego umasowienia, to raczej nie stanie się to zbyt prędko. Jednakowoż dynamiczny wzrost liczby miłośników i konsumentów tej formy rozrywki wprost przekłada się na dostępność coraz większej puli tytułów, starych i nowych, a co za tym idzie dotarcie do świadomości (i portfela) potencjalnego nabywcy staje się dla wydawców i sprzedawców dużym wyzwaniem. Część tej pracy wykonują w zdecydowanej większości hobbyści zwani recenzentami, którzy różnymi kanałami, głównie w internecie, pomagają oddzielać ziarno od plew. Wielu z nich to cieszące się uznaniem gwiazdy branży, ludzie pracowici i zdolni, a przede wszystkim oddający swój czas i często pieniądze, by móc podzielić się ze wszystkimi swoimi spostrzeżeniami, poniekąd wpływając na kształtowanie się gustów odbiorców.

Wszystkich recenzentów, niezależnie od medium, w którym działają, łączy jedna wspólna cecha – mają w ręku produkt i ich zadaniem jest wartościowanie go, podzielenie się wiedzą, którą nabyli obcując z grą, ale też paletą emocji, jakiej doświadcza się przy stole. Koniec końców wszyscy w „branży” to wiedzą: czytelnicy/widzowie przede wszystkim patrzą na ocenę końcową, a gdy ta jest zachęcająca ewentualnie zapoznają się ze szczegółami.

Skale ocen

Nie ma jednej uniwersalnej skali ocen dla gier planszowych, która jest stosowana przez wszystkich recenzentów, czegoś, co jest odnośnikiem dla wszystkich. Najbardziej popularne systemy ocen to:

  1. Skala BGG, czyli narzucona przez najbardziej popularny serwis planszówkowy na świecie; oceniać można gry od 1 do 10, gdzie 1 oznacza niegrywalnego klopsa, a 10 oznacza doskonałość i Świętego Graala gier. Zakres taki jest często używany przez inne duże podmioty z wielkimi bazami danych (m.in. IMDB.com, najpotężniejszy serwis o filmach) i chyba w ocenach popkulturowych od jakiegoś czasu stanowi swego rodzaju benchmark i default zarazem. Stwierdzenie w towarzystwie, że „Ojciec chrzestny” jest „dziesiątką” od razu zostaje poprawnie zdekodowane. Zatem czy jest to sposób oceny pozbawiony wad? Nie do końca – widzę w niej kłopot, który nazwałbym logarytmicznością skali. Otóż poprawny rozkład Gaussa powinien wyglądać tak, że najwięcej gier powinno mieć ocenę gdzieś około szóstki, tymczasem tak naprawdę jest to siódemka-ósemka. Wielu recenzentów wprowadza „połówki”, co tak naprawdę rozciąga tę skalę nie na 10, a znacznie więcej możliwych ocen. Oceny zagęszczają się w górnej połowie, znajdziecie recenzje na 8.5 czy 7.5, ale na 5.5 już raczej trudno trafić, zatem im bliżej maksymalnego krańca skali, tym każda „połówka” ma większą wagę.
  2. Skala gwiazdkowa – recenzent może ocenić grę od 1 do 5 gwiazdek, gdzie 1 gwiazdka oznacza słabą grę, zaś 5 gwiazdek doskonałą. System został zaadaptowany do ocen dzieł szeroko rozumianej popkultury z hotelarstwa i długo wydawało się, że to on będzie tym pierwszego wyboru (mocno wspierały go sklepy internetowe). Tu również mamy do czynienia z połówkami gwiazdek, ale jednak skala ta lepiej oddaje rozkład Gaussa – gry przeciętne, a takich jednak jest większość, to są właśnie trójgwiadkowce.
  3. Skala binarna – w tej skali recenzent ocenia grę twardo: 0 lub 1, tak/nie, minka uśmiechnięta/smutna, zostaje w kolekcji/nie zostaje. Zaletą skali na pewno jest jej klarowność, a pozytywną ocenę dostają tylko bardzo dobre gry, zeruje produkty przeciętne i gorsze. Mankament – oczywiście brak miejsca na przeciętność, zwykle recenzenci muszą w obszerny sposób umotywować swoją decyzję opisowo.
  4. Skala szkolna: jest to odmiana skali gwiazdkowej, przyznajemy oceny od 1 do 6 (w wersji amerykańskiej od A do F, gdzie A jest najlepsze). Jej największą zaletą jest zrozumienie zasad oceniania przez wszystkich, wszak szkoła jest póki co obowiązkowa i każdy potrafi załapać różnicę pomiędzy grą na czwórkę, a grą na piątkę. Co ciekawe, w tej skali dość rzadko recenzenci używają „połówek”, chociaż jak wiemy ze szkoły plus i minus często przy ocenie występuje.

Angryboardgamerzy używają rzadkiej skali czterostopniowej, która de facto jest gwiazdkową, przy czym ocena Wściekły to połączone jedna i dwie gwiazdki, po prostu oznaczające gniota. Osobiście jestem zwolennikiem skali szkolnej, którą dość łatwo zmapować na skalę dziesiątkową (A to 10, B to 9 itd.).

Nie dajcie się zwieść – recenzje nie są obiektywne!

Dobrze, skoro już wiemy, jakie są najczęściej używane skale, to w czym problem? Wybierzmy jedną z nich i konsekwentnie się jej trzymajmy. To oczywiście dość łatwe, gdy przyjdzie nam recenzować grę albo kompletnie nieudaną, albo wspaniałą. Ale wiemy, że większość jednak mieści się pomiędzy tymi skrajnościami. Co decyduje o takiej, nie innej opinii i ocenie? Oczywiście zbieżność z indywidualnymi preferencjami recenzenta – jeśli ktoś (jak ja) lubi złożone gry euro, będzie miał naturalną skłonność do stawiania jej wyższej oceny niż być może ktoś bez takich preferencji, za samo to, czym ten produkt jest. Skłonność oczywista, wszak nie wyobrażam sobie bycia sommelierem, gdy się nie znosi wina. Jednak warto, aby taki recenzent jasno deklarował, który typ czy gatunek jest przez niego preferowany, odbiorcy wówczas wezmą pod uwagę lekkie przeszacowanie. Nie wierzcie bowiem w żadne zapewnienia o obiektywności recenzentów. 

Drugi z ważnych czynników wpływających na ocenę to znany z psychologii efekt zaangażowania. Jeśli w coś włożyliśmy sporo pracy, energii, czasem też pieniędzy, a tak przecież jest przy ogrywaniu gier, mamy większą skłonność do usprawiedliwiania wad i problemów przedmiotu, w który się zaangażowaliśmy. Stąd dość rzadkie bardzo negatywne oceny gier planszowych (pamiętajmy, dla większości z nas to hobby, które po prostu lubimy), a także próby szukania na siłę zalet gier kiepskich, często przy bałamutnym targetowaniu (np. „to gra dla specyficznego odbiorcy”).

Krewnym efektu zaangażowania jest efekt wdzięczności, ostatnio mocniej widoczny poprzez oznaczanie recenzji inspirowanych egzemplarzem recenzenckim, który trafił, często za darmo, w ręce recenzenta. Na ten temat funkcjonuje mnóstwo mitów, zwłaszcza na planszówkowych grupach, natomiast arcyrzadko zdarza się, że wydawca życzy sobie bądź sugeruje określoną opinię na temat swojego produktu. Działa to inaczej – obdarowany grą recenzent czuje się niezręcznie, gdy wie, że gra jest jaka jest, zawyża więc ocenę, motywowany niechęcią do zrażania sobie wydawcy jako darczyńcy.

Selektywna percepcja (efekt hype’u) – niech was nie zmyli przekonanie o tym, że sprawne działania marketingowe nie mają wpływu na decyzje i oceny recenzentów. Do wielu tytułów podchodzimy, bo zwyczajnie chcemy je poznać, skuszeni zapowiedziami, blurbami czy fotkami. Dopasowujemy je do własnego gustu, chcemy się też dać zaskoczyć. I nawet wówczas, gdy produkt nie dorasta do oczekiwań, recenzenci nie są skłonni, by przyznać się sami przed sobą, iż są zwykłymi śmiertelnikami, a nie pokrytymi antyhype’owym teflonem półbogami i starają się w tekstach czy filmach maskować własne rozczarowanie.

Doświadczenie czy świeże spojrzenie, czyli prawdziwy recenzent wie wszystko po przejrzeniu instrukcji

Kilka lat temu przez polskie środowisko recenzentów przeszła burza, którą wywołał jeden z wydawców. Zarzucił on recenzentom, iż za mało ogrywają oceniane przez siebie tytuły. Wykazywał, że wiele gier wymaga sporej liczby partii, aby prawidłowo je ocenić. Argumentował, że pisanie o regrywalności po kilku zaledwie rozgrywkach jest wprowadzaniem w błąd. Jego dyskutanci wskazywali na pewną ekonomię czasu – jeśli gra za drugim czy trzecim podejściem nie chwyta za serce, to po co się męczyć, skoro jest tyle innych gier na rynku. Osobiście uważam, że to mylne postawienie sprawy: są bowiem gry mocno powtarzalne, których ocena po kilku partiach się nie zmieni, a doświadczony recenzent szybko to wyłapie. Ale też często zdarza się, że zwłaszcza czasochłonne i wymagające gry są recenzowane „po łebkach”, pod presją czasu i deadline’u. Paradoksalnie tytuły złożone i czasochłonne, które wymagają dużej pracy i uwagi, są ogrywane nie tak intensywnie. Może więc wprowadzić zwyczaj informowania, po ilu rozgrywkach recenzent usiadł do swojej roboty?

Ocena gry jako istota żyjąca

Kilka dni temu w redakcji dyskutowaliśmy o tym, że oceny planszówek z biegiem czasu ulegają zmianie. Częstszym zjawiskiem jest jej obniżenie – wskutek zjazdu hype’u, zgodnie z jego znanym cyklem, znużeniu partiami czy na przykład wygaszeniu efektu wdzięczności. Bywa też tak, że po publikacji tekstu dalsze ogrywanie podnosi wartość oceny, albo – co gorsza dla wiarygodności recenzenta – dostrzeżenie czegoś, co umknęło w rozgrywkach przedrecenzyjnych. Jeden ze znanych recenzentów zrobił z tego nawet cykl rewizji ocen, ale uważni oglądacze zauważą, że radykalnych zmian tam nie ma (ruch co najwyżej o jedno oczko w skali dziesiątkowej), raczej jest to okazja do przypomnienia sobie o planszówkowych evergreenach.

A może kategorie wagowe?

Jakakolwiek skala nie zostałaby zastosowana do oceny gier planszowych, będzie ona przykładana do trochę innych produktów. Bo czy „dziewiątka” euro mózgożera jest lepsza od „ósemki’ ameritrasha? Jak w ogóle tak różne produkty porównywać w obrębie jednego systemu? Mamy też całą paletę poziomów trudności – od prościutkich gier dla małych dzieci, przez familijne, średnie, aż do złożonych. Ten problem szczególnie mocno ujawnił się podczas wyborów Planszowej Gry Roku, w której spora część graczy domagała się od Kapituły wskazania jednego tytułu, tymczasem zdecydowano o przyznawaniu nagrody w obrębie poszczególnych kategorii, argumentując, że takie postawienie sprawy mocno promuje gry złożone. Mamy tu trochę sytuację jak z nagrodami filmowymi, w których kino gatunkowe jest uznawane z natury rzeczy za pośledniejsze i rzadko przebija się po Oskary. Ten sam dylemat mają recenzenci – czy postawienie maksymalnej oceny grze prostej dezawuuje tę samą maksymalną ocenę dla gry bardzo złożonej? Czy po prostu pewien rodzaj gier nie jest w stanie przebić gatunkowego szklanego sufitu? Może oceny powinny być jak pojedynki w sportach walki – w określonych kategoriach wagowych?

Serce i brak serca

W systemie ocen Filmwebu, prócz liczby gwiazdek, można jeszcze zaznaczyć serduszko, jako faktor niezależny od oceny rozumowej. Bo my, recenzenci, staramy się spojrzeć przez mędrca szkiełko i oko, często zapominając o uczuciach, które mamy przy stole podczas partii. I tak, są gry, które bardzo cenię, doskonały development, mechanika, oprawa graficzna, ale gdy mam usiąść do niej – odrzuca. Na odwrót – głupia poślednia giereczka, której uczciwie nie mogę wysoko ocenić, a sprawia mi mnóstwo frajdy. Ileż to mamy takich tytułów „z sercem” i bez niego? Być może stąd czasem zaskakujące wolty: cała recenzja to pochwały, by na koniec zobaczyć niską ocenę. Albo odwrotnie – marudzenie, ale ocena wysoka, bo “na papierze wszystko się zgadza”.

Rankingowanie i topki

Nie zdradzę zapewne wielkiej tajemnicy, że wszelkie rankingi i topki cieszą się ogromnym zainteresowaniem odbiorców, znacznie większym, niż regularne treści o grach. Nasi czytelnicy chcą wiedzieć, co nam się podobało, czego nie lubimy, ale chyba najbardziej pragną pewnego rodzaju uporządkowania, hierarchizacji gierkowej rzeczywistości. I jak w muzycznych Topach Wszech Czasów pewnie długo “Stairway to Heaven” będzie walczyć o pierwsze miejsce z “Bohemian Rhapsody”, tak i w topkach growych raczej na pierwszym miejscu zobaczymy coś w stylu Brassa czy Gloomhaven. Gdybyśmy jednak topki generowali na podstawie wyłącznie ocen, które przydzielaliśmy podczas recenzowania, wówczas uzyskana lista mocno by nas zdziwiła – z całą pewnością sporo w niej byłoby gier-bohaterów jednego sezonu. Takie stawianie sprawy promuje nieco gry starsze, które przetrwały próbę czasu, nawet wówczas, gdy w czasie swojej premiery nie zrobiły furory. Co nakazuje nam traktowanie z dużą ostrożnością ocen bieżących. Ostatnio nasilił się trend gruntownego ”restajlowania” gier sprzed kilku czy kilkunastu lat – świetne, lekko zapomniane projekty z nowymi szatami graficznymi i odświeżonymi zasadami nagle ponownie stają się hitami. Nie bez znaczenia jest tu sentyment – tak jak wielu z nas z rozczuleniem wspomina swoje pierwsze dziewczyny, tak i “moje pierwsze euro”, nawet jeśli po latach okazuje się być przeciętniaczkiem, często ma szczególne miejsce w naszych topkach.

Nie wierzcie recenzentom, nie

Czy to wszystko oznacza, że oceny gier są mało wiarygodne? Otóż nie do końca. Po pierwsze – nigdy nie warto opierać się na jednym zdaniu, na jednym przeczytanym tekście czy obejrzanym filmiku – konfrontacja opinii jest rzeczą cenną. Jeśli jednak podobny osąd powtarza się w kilku wiarygodnych miejscach, warto wziąć ją pod uwagę (wydawcy polscy są zbyt biedni, żeby nas wszystkich kupić hehehehe). Po drugie: typ gry – wśród recenzentów jest coraz większa specjalizacja, i to dobrze, sądzę, że będzie ona postępować, bo rynek staje się coraz szerszy – jeśli jeszcze pięć lat temu dało się fizycznie ograć wszystkie istotne premiery w danym roku, teraz mnogość tytułów jest już tak wielka, że recenzenci dokonują selekcji i muszą się przyznawać, z niechęcią, że czegoś nie znają. Po trzecie – recenzent też człowiek, może zakochać się w kobiecie fatalnej, ale również w fatalnej grze, nie miejcie mu tego za złe – oczywiście jeśli jeszcze potrafi swoją miłość uargumentować. Po czwarte – im który bardziej asertywny, tym bardziej wiarygodny: szukajcie takich, którzy nie boją zrugać to, czy inne pudło, oznacza to, że są mniej podatni na wyżej wymienione ”efekty”. Po piąte – jeśli jakieś medium jest już na rynku ileś lat, to znaczy, że robią dla was kontent prawdziwe świry, na szczęście pozytywne, możecie im w miarę zaufać, bo nie są interesowni. Po szóste – grajcie w to, co lubicie i z kim lubicie, bo na koniec dnia planszówki są – drogą, bo drogą – ale jednak tylko zabawą.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie fb_postfoot.jpg

3.7 3 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
DzidaZGensi
6 marca 2023 10:43

Na zdjęciu Kamil a w stopce Wojciech, ocb?!

Admin
6 marca 2023 12:14
Reply to  DzidaZGensi

Naczelny się uparł, że chce zostać twarzą tego wpisu…

Najnowsze posty
Szukaj