Jak to zwykle w produkcjach Fantasy Flight Games (i polskich wersjach od Galakty) dostajemy całą masę zawartości — już przy pudłach z podstawką. Czasami dodatki wyglądają przy tym dość skromnie, szczególnie gdy otworzymy pudło, a w środku spotka nas powietrze. Fallout w naszym kraju został przyjęty bez fajerwerków (u mnie również), jednak dość szybko doczekał się rozszerzenia, które miało być ukłonem w stronę fanów klasycznych dwóch pierwszych części komputerowego pierwowzoru. Zapraszam do zapoznania się z zawartością pudełka dodatku — Fallout: Nowa Kalifornia. Mimo że również tutaj spotka nas powietrze po podniesieniu wieka, to jednak elementów w środku trochę znajdziemy — i będą one jak zwykle — najwyższej jakości.
Nowa Kalifornia to przede wszystkim „więcej tego samego”, czyli dostajemy nowe postaci, nowe przedmioty, wydarzenia, kafle i przede wszystkim scenariusze. No właśnie — dostajemy scenariusz kooperacyjny. Coś, czego w podstawce nie było. Coś na brak czego, mocno narzekałem.
Jestem z tych, którzy nie uznają Falloutowych produkcji (komputerowych) od Bethesdy — są one zwyczajnie słabsze. Dlatego bardzo ucieszyłem się, gdy dowiedziałem się, o Nowej Kalifornii.
Dostajemy rozszerzone wersje scenariuszy z podstawki (co chyba powoduje, że stają się dłuższe) oraz dwa nowe — w tym jeden kooperacyjny.
Dziękujemy wydawnictwu Galakta za przekazanie egzemplarza dodatku do unboxingu oraz recenzji.
Założyciel bloga. Z grami planszowymi związany od 2014 roku. Wielki fan gier z klimatem, ale nie pożałuje również czasu na porządne euro. Przed planszówkami jego największą pasją były gry fabularne, z którymi związany był praktycznie od dziecka. Lubi uzasadnioną losowość — gry planszowe mają sprawiać mu przyjemność, a nie wrażenie nadgodzin z Excelem w roli głównej. Czemu „angry” chcielibyście zapytać? Ano, raczej nie szczędzi języka, gdy trzeba. Chociaż i tak ostatnio trochę złagodniał. „Pisze jak jest”. Jeżeli coś mu się nie podoba, to nie boi się o tym mówić.