Nie sposób odmówić CMON determinacji przy procesie iteracji serii Zombicide. Niezliczona ilość wersji podstawowych, góra dodatków, a jednak usprawnień i nowości w serii jak na lekarstwo. Zdawać by się mogło, że to gotowy przepis na uśmiercenie serii, ale im dalej w las, tym więcej drzew zostaje przeznaczonych do druku kolejnych wersji niemal tego samego produktu. Wydawca nie zwalnia tempa, sprzedaż najwyraźniej także pozostaje na satysfakcjonującym poziomie. Pozostaje zatem pytanie: czy ta wydawnicza symbioza nie zaszczepia lenistwa wśród twórców? Czas ocenić Army of the Dead: A Zombicide Game.
Army of the Dead: A Zombicide Game, to nie mniej i nie więcej jak kolejna w pełni kooperacyjna taktyczna gra figurkowa dla 1-6 osób. Tym razem bazą tematyczną dla nowej gry CMON stał się netflixowy „paździerz” Zacka Snydera o tym samym tytule. W skrócie: historia opowiada o grupce najemników, która zamierza dokonać zuchwałej kradzieży na terenie opanowanego przez zombie Las Vegas. I tyle powinno wam wystarczyć, drodzy czytelnicy, gdyż jest to wyjątkowo kiepska produkcja, w której na próżno szukać jakiejkolwiek cząstki dobrej zabawy. Najwyraźniej nie przeszkadzało to wydawcy przy zakupie stosownej licencji, ponieważ nie okłamujmy się w jakikolwiek sposób: prosta nawalanka w formie gry planszowej przyjmie wszystko niczym papierek lakmusowy. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Mechanicznie mamy tu do czynienia z nieskomplikowanym, ale dostarczającym wielu emocji dungeon crawlerem. Jeżeli macie w domu pociechy, a sama tematyka zombie w swojej ekspozycji nie wydaje się dla was nadto wulgarna, to poziom komplikacji zasad nie powinien nastręczyć żadnych problemów nawet dziesięciolatkom. Zawsze ceniłem w serii fakt, że oddaje ona w ręce graczy tytuły, do których z łatwością może usiąść nie tylko duża grupa ludzi. Zasady są bowiem na tyle intuicyjne, że nawet po dłuższej przerwie nie ma konieczności ponownego wertowania instrukcji. Biorąc pod uwagę poziom skomplikowania wielu gier dostępnych na rynku, jest to całkiem przyjemna odskocznia.
Rozgrywka w Army of the Dead: A Zombicide Game składa z szeregu rund, które dzielą się z kolei na trzy główne fazy. Identycznie jak w pozostałych odsłonach serii, rozpoczynamy od Fazy Graczy, w której będziemy przemieszczać się po planszy, poszukiwać cennych przedmiotów pomagających nam w rozgrywce i wybijać zastępy plugastwa w postaci żywych trupów. Każdy z ocalałych ma tutaj do wykonania po trzy akcje. Następna w kolejności Faza Zombie skupia się na działaniach niemilców. W grze występują trzy typy zombie – Szuracze, Alfy i Abominacje. Zgodnie z tradycją serii, pierwsze są powolne, drugie szybsze i nieco agresywniejsze, a ostatni typ przeciwników to złodupni minibossowie, którzy charakteryzują się własnymi mechanikami i są nieco trudniejsi do zabicia. Poza zmiennym nazewnictwem na przestrzenii serii, nie zauważyłem większych różnic w ogólnej filozofii działania gry. To tylko i aż kolejna odsłona wariacja żywych trupów zamknięta w ramach bezpiecznej polityki wydawniczej. Na zwieńczenie całej rundy pozostaje Faza Końcowa. W czasie jej trwania przesuwać będziemy znacznik hałasu, stanowiący swego rodzaju GPS dla głupawych martwiaków, na pole z największą liczbą ocalałych i przekazywali wskaźnik pierwszego gracza następnej osobie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Proste, szybkie, przyjemne i niepozostawiające jakichkolwiek wątpliwości.
Celem gry samym w sobie jest wykonanie szeregu zadań. Dlaczego szeregu? Nie wystarczy już bowiem wypełnienie warunków zadania głównego. Poszczególne scenariusze mogą poprosić nas o wylosowanie celów osobistych dla postaci biorących udział w rozgrywce. Dopiero wykonanie misji głównej oraz pobocznych gwarantuje nam zakończenie scenariusza zwycięstwem. Bardzo ciekawe urozmaicenie, które znacząco wpływa na regrywalność. Nawet ta sama misja główna może zawierać bowiem zmienne cele dodatkowe, podnosząc tym samym nie tylko poziom wyzwania, ale sprawiając jednocześnie, że każda partia będzie wyglądała nieco inaczej. Jedynym mankamentem jest to, że każda postać posiada tylko jeden cel osobisty. Nie narzekałbym więc, gdyby każdy z ocalałych dysponował wachlarzem 2-3 takich zadań. Liczę więc na to, że kolejne odsłony serii będą w tym względzie znacznie śmielsze i mniej oszczędne.
Same misje są z kolei bardzo zróżnicowane i fajnie zaprojektowane. Mamy typowe czyszczenie mapy, jest forsowanie skarbca, ale nie zabraknie również misji eskortowych. Zadania nie są także przesadnie długie i z dotychczas rozegranych scenariuszy, nie zdarzyło mi się przekroczyć czasu od godziny do półtorej dla poszczególnej misji. Dzięki temu w ciągu jednego wieczoru mogłem zmieścić od 2 do 3 partii. Warto też wspomnieć, że gra szybko się rozkłada, dzięki czemu budowanie kolejnych map nie zabiera również wieczności jak przy wielu innych pozycjach z tego gatunku.
Skoro wspomniałem o postaciach, to warto omówić pokrótce mechanikę specjalizacji. Otóż gra prezentuje 12 ocalałych, którzy zostali podzieleni na następujące specjalizacje:
Twardziel – typowy tank, który przyjmie na klatę większą ilość obrażeń;
Kasiarz – istotny w chwili, gdy nasza wesoła kompania zamierza dostać się do skarbca;
Cień – cichy, sprawny, szybki. Trochę jak skrytobójca;
Pilot – nawigator, który może pomóc w sprawnej ucieczce z zagrożonej strefy;
Mechanik – postać, która naprawia różnego rodzaju uszkodzone elementy w obrębie misji.
Konstrukcja scenariuszy w Army of the Dead: A Zombicide Game zakłada bowiem możliwość wykorzystania powyższych specjalizacji w celu pomyślnego zakończenia misji. Nierzadko odpowiedni dobór bohaterów stanowić będzie o naszym być albo nie być w trakcie zabawy. To taktyczny smaczek, który w ciekawy sposób urozmaica dotychczasowe podejście do rozgrywek. Każda z postaci ma swój zestaw umiejętności do odblokowania wraz z postępami przygody, a ich odpowiedni dobór może odmienić losy nawet takiego scenariusza, który już wydawał się przegrany. Owszem, nadal uzależnieni jesteśmy przede wszystkim od losowości w postaci rzutów kośćmi, ale wraz z każdą kolejną odsłoną Zombicide czuję, że mamy nieco większy wpływ na zastaną sytuację na planszy.
Wykonanie to niezmiennie wysoki poziom produkcyjny ze strony CMON. Ładne i klimatyczne figurki (szczególnie zombie przebrany za Elvisa), dobrze wykonane żetony i odporne na przetarcia karty. Kolorystyka bieżącej edycji jest krzykliwa i bardziej neonowa, ale w bardzo dobry sposób współgra ona z klimatem i tematyką tej edycji. Ilość komponentów jest wystarczająca, nie mamy tym samym poczucia, że dany element jest zbędny. Nie trzeba 20 stosów kart, 30 kupek żetonów, aby gra dobrze działała. Czasem to minimalizm jest złotym środkiem i dlatego daję plusa w tej kategorii.
Pomarudzę za to nieco na polską instrukcję. NA LITOŚĆ BOSKĄ! Liczba stosowanych powtórzeń, w szczególności słowa GRACZ woła o pomstę do niebios. Nie tylko czyta się to chwilami bardzo źle, ale świadczy również o przyzwoleniu wydawcy na chałupnictwo w kwestii tłumaczeń i korekty tekstów. Nie jest to pierwszy raz, w którym poczyniłem przytyki rodzimemu wydawnictwu Portal w tej kwestii. Zakładam również, że nie ostatni, ponieważ mój mało znaczący głos niewiele zmieni. Na szczęście instrukcja jest zrozumiała na poziomie jej bezpośredniego przełożenia na działanie gry i niewiele kwestii pozostaje w niej niedopowiedzianych. Tak czy tak, będę wdzięczny wydawcy za większe skupienie się na korektach w przyszłości.
Oto całe Army of the Dead: A Zombicide Game. Bezpieczna kontynuacja znanej i lubianej serii, która w oszczędny sposób dawkuje nam nowości i wraz z każdą jej iteracją w delikatny sposób wygładza zasady rozgrywki. To nadal przyjemna, lekkostrawna nawalanka, która pomimo lekko taktycznego podejścia do zabawy, nie jest tytułem nad wyraz wymagającym. Pozwolę sobie tym samym wrócić do pytania z początku niniejszego tekstu: czy ta wydawnicza symbioza nie zaszczepia lenistwa wśród twórców? W mojej opinii dokładnie tak się dzieje. Seria już dawno rozpoczęła zjadanie własnego ogona, ale jest to jednocześnie na tyle długi ogon, że po tylu latach nadal nie widać jego końca. Czy to czas na rewolucję w serii? Myślę, że zdecydowanie. Czy wydawca pójdzie tą drogą? Szczerze wątpię. Czy warto kupić nową odsłonę Zombicide? Zerknijcie na swoją półkę i odpowiedzcie sobie sami. Miłej zabawy!
Plusy:
- Przyjemna dla oka szata graficzna.
- To wciąż stare, dobre Zombicide.
- Cele osobiste ocalałych.
- Specjalizacje bohaterów.
Minusy:
- Korekta polskiej instrukcji.
- Seria potrzebuje w tym momencie czegoś więcej, niż tylko kosmetycznych zmian i poprawek.
- Pomimo, że rozgrywki są przyjemne, odtwórczość daje się już we znaki.
A tu znajdziecie recenzje innych gier z serii Zombicide: Zombicide: Żywi lub Nieumarli, Zombicide: Broń w dłoń, Zombicide 2 ed.
Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji.
Więcej na boardgamegeek.com | Planszeo | Portal Games
Miłośnik dźwięków niebanalnych, wielbiciel horroru, zagorzały kinoman i stroiciel trzęsień ziemi. Z planszówkami powiązany od 2015 roku. Niepoprawny „ameritrashowiec-masochista”, który każdą nową grę kooperacyjną chce zaczynać od najwyższego poziomu trudności. Zawsze odczuwa, że powinien tworzyć jeden projekt więcej i ogrywać jeszcze jedną pozycję ze swojej półki.
Do jego ulubionych tytułów należy niemal wszystko co związane z „Mitologią Cthulhu” i szeroko pojętą narracją w grach bez prądu. Znany jest także z najbardziej pamiętnych zdrad w „Grze o Tron” w swoim towarzystwie. Jeżeli nie trafi na naprawdę dobre gry „euro”, to stara się nie pamiętać o ich istnieniu.