,

Tesla vs Edison: War of Currents

Wyobraźcie sobie świat, w którym nigdy nie została wymyślona elektryczność. Świat, który nigdy nie poznał dobrodziejstwa płynącego ze światła żarówki. Świata… pogrążonego w mroku lub po prostu takiego, jakim był jeszcze w XVIII wieku. Na całe szczęście taka wizja nam nie grozi, a to wszystko dzięki potężnym umysłom, które zmieniły oblicza historii.

To właśnie o grze poświęconej naukowcom od „elektryczności” chciałbym wam trochę opowiedzieć. Zapraszam do recenzji Tesla vs Edison: War of Currents autorstwa Dirk’a Knemeyer’a.

Wojna Napięć

Tesla vs Edison: War of Currents jest grą typu euro przeznaczoną od 2 do 5 graczy. Czas rozgrywki, według podanych na pudełku informacji, to jakieś 20 minut na gracza. Tytuł ten na rynku nie jest „świeżynką”, ponieważ został wydany w 2015 roku, ale brak jest polskiej wersji językowej. Na szczęście z pomocą uzyskania tej gry wychodzi Simplicatus.Games, firma, która swoją siedzibę ma w Warszawie.

Pierwsze co rzuca się w oczy po rozpakowaniu pudełka i wyjęciu jego zawartości to jakość wykonania. Powiem szczerze, jestem zauroczony jakością komponentów. Począwszy od kart, a kończąc na banknotach. Waluta w tej grze jest bardzo solidna. Wydrukowana została na bardzo twardej, a zarazem cienkiej tekturze, dzięki czemu czuć w rękach, że trzymamy coś porządnego. Niestety jedynymi grami, do których mogę porównać wykonanie tychże banknotów, są gry typu Monopoly lub chociażby La Cosa Nostra (nie przypominam sobie innych gier z pieniędzmi w formie banktotów). No i powiem, że w przypadku Tesli i dwóch wyżej przytoczonych tytułów, Tesla nie ma sobie równych.

Drugą sprawą jest już sama rozgrywka. No i tu bez owijania w bawełnę powiem, że niektórzy mogą się rozczarować po jej opisie lub zagraniu pierwszej rundy. Gra jednak sama w sobie daje bardzo ciekawe możliwości używania tzw. „kombinatoryki stosowanej” i dzięki temu można osiągnąć zwycięstwo na wiele sposobów.

Przechodząc gładko do warunków zwycięstwa w Tesla vs Edison: War of Currents jest ono jedno i można powiedzieć, że  jedno. Mianowicie wygrywa osoba, która po 3 fazach (nie mylić z rundami) będzie miała najbardziej wartościowe portfolio akcji na giełdzie papierów wartościowych. Także podczas grania nie będziemy się skupiać tylko na wynajdywaniu technologii, ale też na ekspansji, używaniu propagandy oraz graniu na giełdzie. Najciekawszy w tym tytule jest fakt, że można wygrać, nie posiadając żadnej swojej akcji giełdowej, poza startową, którą posiada każdy z graczy! Poważnie. Umiejętne knucie, manipulowanie torem sławy, propagandą, giełdą, przekłada się na to, jak bardzo wartościowa będzie dana firma.

Firmy, to kolejny trzon gry. Są one nie tylko zgodne z historią, ale reprezentują też kolory oraz startowe postacie, jakimi gracz będzie grał. Do wyboru mamy tytułowych Nikola Teslę, Thomasa A. Edisona, ale również sir Hirama Maxima, Charlesa F. Brusha oraz Elihu Thomsona w wersji podstawowej (tak, jest do tej gry dodatek). Prócz wcześniej wspomnianego koloru każda postać ma różne statystyki (kolejno: prądu, technologii, ekonomii oraz propagandy) oraz swoją umiejętność specjalną. Na przykład Nikola Tesla nie musi spełniać wymagań prądu, kiedy rozwija się na drzewku technologicznym.

Nauka poprzez zabawę… dla dorosłych

Simplicatus.Games specjalizuje się w grach edukacyjnych. Nie inaczej jest z Tesla vs Edison: War of Currents. Pod przykrywką całkiem sympatycznej gry euro skrywają się ciekawostki, które co bardziej dociekliwych graczy mogą bardzo wciągnąć. Zapewne wielu z was słyszało o słynnym słoniu Edisona – Topsy. Historia Topsy była taka, że została ona uśmiercona poprzez użycie prądu zmiennego (używanego przez Teslę), a Edison wykorzystał propagandę, aby udowodnić, jak jest on niebezpieczny. Topsy występuje oczywiście w grze jako jedna z kart propagandy. Prócz samego opisu akcji, którą należy wykonać po jej wybraniu, na spodzie zamieszczona została krótka notatka-ciekawostka historyczna. Czy wiedzieliście, że pierwsze krzesło elektryczne zostało zaprojektowane przez Harolda P. Browna i dr Fredericka Petersona? Tę oraz wiele innych informacji zostawię już Wam do osobistego zapoznania się. Nie będę ukrywał, że mi się ten aspekt podoba, a o niektórych rzeczach jednak wolałbym się nie dowiadywać – co nie zmienia faktu, że wciąż uważam, iż była to wartościowa wiedza.

Czy angielski mi potrzebny do gry?

Odpowiem na to pytanie od razu. I tak, i nie. Gra nie ma jeszcze polskiej wersji językowej i póki co się nie zapowiada, że taką też dostanie. Język angielski w przypadku tego tytułu jest wymagany głównie do tego, aby zapoznać się z zasadami gry. Niestety instrukcja tego nie ułatwia. Jako że angielskiego uczyłem się latami, to nie mam większych problemów, żeby rozumieć teksty czytane, ale w przypadku Tesli… oj. O tak, wielkie „oj”. Jak dla mnie instrukcja to największy minus tej gry. Pomijam już znajomość języka, ale jest ona mało zrozumiała. Niektóre fragmenty z początku instrukcji mówią o czymś, co występuje na jej końcu, ale jest wykorzystywane już teraz.

– Zrób coś już…, – Ale jeszcze o tym nie było, jest na końcu. – Nieważne, potrzebujesz tego teraz! Mniej więcej tak to wygląda.

Na ratunek na całe szczęście przychodzi genialny pomysł, który krótko można nazwać „tl;dr” (too long, don’t read). Na marginesach rozpisane jest podsumowanie „bełkotu” całego rozdziału, dzięki któremu chociaż trochę da się w tym rozeznać. Drugim elementem, dzięki któremu da się jako tako rozgryźć całość, to podsumowanie/ściągawka na końcu instrukcji.

Gdybym chciał się czepić, to mógłbym po samej tej instrukcji odstawić ten tytuł na półkę i nigdy więcej do niego nie wracać. Na całe szczęście gra broni się bardzo dobrze samą rozgrywką, co osładza gorycz pierwszego kontaktu.

Power Up!

Przy rozmowie z Vegardem, na Planszówkach na Narodowych, poruszony został temat balansu w Tesla vs Edison: War of Currents. Podobno dodatek dużo zmienia i sprawia, że gra jest bardziej zbalansowana. No i nie zaprzeczę, jest w tym ziarenko prawdy. Analizując umiejętności i atrybuty niektórych wynalazców (patrzę na ciebie Maxim), to niektórzy bardziej wybijają się na tle innych (Prawda, panie Tesla?). Mówiąc wprost, niektórzy są silniejsi, a niektórzy słabsi. Co więcej, niektóre postaci w grze na mniejszą ilość osób są po prostu słabe. Dodatek zatytułowany Power Up! wprowadza nie tylko balans, którego czasami podstawce brakuje, ale też szóstą zawodniczkę (tak, mamy w tym męskim gronie też kobietę) oraz nowe mechaniki.

Przede wszystkim zmieniają się odrobinę zasady. Dodano nowe, dzięki nowej zawartości, zaktualizowano starsze, dzięki którym gra jest ciekawsza. Na pierwszy ogień idą karty propagandy. W podstawowej wersji gry, po użyciu akcji propagandy, wykorzystana karta jest usuwana z gry. Może to powodować, że w którymś momencie akcja propagandy byłaby niemożliwa dla innych graczy. W dodatku zmieniono tę akcję tak, że po zagraniu karty jest ona odwracana rewersem do góry. Kiedy ostatnia karta zostanie wykorzystana, wtedy wszystkie zostają „odświeżone” i znów można z nich korzystać. Drugim, a zarazem nowym elementem, są historyczne wydarzenia, czyli po prostu karty zdarzeń. Modyfikują one grę, dając bonusy lub kary w zależności od szczęścia i tego co wtasowaliśmy do talii.

Ostatnią nowością, jaką wprowadza dodatek, zarówno w mechanice, jak i regułach, są kwatery główne. Teraz każda firma posiada swoją kwaterę, a każdy z graczy otrzymuje nową akcję – jest nią jej rozwój. Każda kwatera ma przypisany zestaw kart do czterech sekcji – laboratorium, prac, biura i studia. Rozwijanie sekcji zapewnia natychmiastowe efekty, a nawet daje bonusy na koniec gry, modyfikując przy tym nieco rozgrywkę.

Oprócz wyżej wymienionych nowości dostajemy też nowe karty propagandy, a co za tym idzie też nowe możliwości, aby jeszcze bardziej manipulować sławą.

Nie mogę zaprzeczyć, że dodatek wprowadza bardzo dużo. Usprawnia rozgrywkę i sprawia, że jest ona dużo ciekawsza i wydaje mi się, że bardziej uporządkowana. Na pewno był on z góry planowany, bo po samej planszy podstawki widać, że zawiera ona miejsce na szóstego gracza.

Czy więc w ogóle warto się zainteresować kupnem dodatku? Uważam, że jednak tak. „Goła” wersja Tesla vs Edison: War of Currents sprawia, że jest to gra pomiędzy średniakiem a dobrą grą euro. Dodatkowa zawartość powoduje nie tylko, że rozgrywka jest pełniejsza, ale też nie cierpi z powodu drobnych braków, których nie wychwycono w podstawce.

Czy warto zostać wynalazcą?

No i na sam koniec warto zadać sobie odwieczne pytanie. Czy warto zainteresować się tą grą? Czy chcę dodać kolejny tytuł do mojej półki wstydu? Za was na te pytania nie odpowiem, ale na pewno sprawię, że będziecie mieć coś do przemyślenia. Osobiście gra mi się podobała. Nie jestem wielkim fanem gier euro, ale Tesla vs Edison: War of Currents ma to „coś” w sobie, co sprawia, że chce mi się w ten tytuł grać. Nie wiem do końca, jak to nazwać, ale tytuł ten posiada, jak dla mnie, idealny balans pomiędzy grą a nauką. Nie będę ukrywać, że czasami po prostu brałem karty, żeby poczytać, o czym one są. Dodatkowo gra dla mnie fajnie się napędza. Rozpoczynamy z małym zespołem (właściciel firmy i pomocnik), a w późniejszych fazach, poprzez licytacje, dostajemy nowych pracowników i śrubujemy ilość wykonanych akcji, na ile się da. Oprócz tego gra na giełdzie daje sporo radości z negatywnej interakcji. Wiesz, że i tak nie wygrasz, a ktoś podczas rozgrywki ci podpadł i masz jego akcje? Nic nie stoi na przeszkodzie, aby sprzedać te akcje, a przy tym mocno zaszkodzić przeciwnikowi.

Osobiście, gdybym już pograł w tę grę i miał na nią środki, to bym zakupił Tesla vs Edison: War of Currents od razu z dodatkiem. Lubię mieć pełne gry, a tym bardziej że to nie jest dodatek, który wprowadza same karty. Niestety, mój portfel często płacze, gdy widzi dodatki.

Pozytywnie naładowani…

Dziękuję przede wszystkim Vegardowi za współpracę i Simplicatus.Games za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Dziękuję też Ani, Kubie, Michałowi, Kumo i pozostałym, którzy grali ze mną w ten tytuł. Szczególnie dziękuję Kubie, który jakimś cudem rozgryzł instrukcję i nauczył nas w to grać.

Plusy:

  • Wysoka jakość wykonania – tutaj też płacimy za jakość, a nie tylko za sam tytuł;
  • Tematyka – czuję klimat walki między wynalazcami i naprawdę fajnie to działa;
  • Mechanika – niby prosta, ale trzeba mocno pokombinować i przewidywać, aby wygrać;
  • Walory naukowe – można z gry wynieść nie tylko radochę z rozgrywki, ale też się czegoś dowiedzieć;
  • Jeden cel wygranej, ale wiele ścieżek do osiągnięcia tego.

Minusy:

  • Okropna, tragiczna, nieczytelna instrukcja, która może zniechęcić do gry;
  • Mogłaby szybciej się rozkręcać;
  • Dziwny balans w grze na więcej osób;
  • Bez dodatku ta gra trochę traci.

Więcej na: boardgamegeek.com |  Simplicatus.Games

Grę kupicie tutaj:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments