, ,

Bloodborne: Gra planszowa

Nie jestem zwolennikiem zdobywania osiągnięć w grach komputerowych. Poza nielicznymi wyjątkami nie potrafię poświęcać setek godzin jednemu tytułowi, wyciskać z danej pozycji stu procent  i zdobywać wszystkich możliwych pucharków. A jednak na mojej growej mapie pojawił się tytuł, który sporo namieszał w tej kwestii – Bloodborne. Konsolowy twór, który kończyłem nie tylko kilka razy z rzędu wraz z dodatkiem, ale i nie spocząłem do momentu, w którym nie otrzymałem informacji, że na moim koncie PlayStation pojawiło się ostatnie osiągnięcie w postaci wbitej platyny. Satysfakcji i dumy nie było końca. Pierwszy raz wycisnąłem z jakiejś gry wszystkie soki i po jej trzykrotnym ukończeniu z radością odłożyłem ją na półkę. Czy podobnie jest z jej planszową interpretacją? 

Bloodborne: Gra Planszowa to kolejny z hitów platformy Kickstarter i wydawnictwa Cool Mini or Not. W swym ogólnym założeniu jest to kooperacyjna gra typu dungeon-crawler dla 1-4 graczy, w której wcielamy się w Tropicieli – łowców potworów i tajemnic, którzy przybywają do miasta Yharnam w celu oczyszczenia go z wszelkiego plugastwa. Autorami tej pozycji są Michael Shinall oraz Eric Lang. Za polską wersję odpowiada niezawodne wydawnictwo Portal, które ostatnimi laty rozbudowało swoje portfolio o całą masę świetnych gier typu ameritrash. Muszę jednak przyznać, że choć przy samej kampanii KS byłem nastawiony do tego tytułu sceptycznie, tak po zagraniu swojej pierwszej partii stwierdziłem: TO JEST DOKŁADNIE TO, NA CO CZEKAŁEM!

Podstawy

Trzonem wszelkich rozgrywek w planszowym Bloodborne jest rozgrywanie tak zwanych kampanii. W pudełku podstawowym znajdziemy cztery, które dzielone są z kolei po trzy rozdziały dla każdej z nich. Przechodzenie pomiędzy nimi następuje na zasadzie zapisywania postępów naszej drużyny. Rozdziały pozwalają nam także na poznanie zarysu historii znanej z konsolowego pierwowzoru, przeprowadzając nas w tym celu przez szereg zadań do wykonania. Jednym z takich zadań będzie zawsze pokonanie naprawdę wymagającego przeciwnika w postaci bossa. Tych, podobnie jak kampanii, jest w całej grze czterech. Każdy rozdział cechuje się zawsze tymi samymi zadaniami do wykonania, ale warto jednakże zaznaczyć, że pomimo tego aspektu trudno w tej grze o większą powtarzalność. Wszystko za sprawą modularnej planszy, która za każdym razem będzie wyglądała zupełnie inaczej. Podobnie jest zresztą z rozstawieniem i specyfikacją wrogów. W specjalnie do tego wyznaczonych gniazdach na Planszy Łowów będziemy bowiem przydzielali określonych przez rozdziały przeciwników, a także rodzaje ich zachowań. W tej grze trudno zatem o dwa takie same ustawienia planszy i ataki naszych przeciwników, przez co mamy tutaj do czynienia z tytułem niezwykle regrywalnym.

Modularna plansza potrafi jednak przynieść sobą pewną bolączkę, która nie zdarza się za często, ale potrafi w całości położyć rozgrywkę. Mowa tutaj sytuacji, w której rozstawienie kafelków i przeciwników może doprowadzić do momentu, w którym nie mamy jakichkolwiek matematycznych szans na wykonanie misji potrzebnych do ukończenia danego rozdziału. Mnie taka sytuacja zdarzyła się raz, przez co nie chcę tego traktować jako większą wadę, ale z kronikarskiego obowiązku wolę o tym wspomnieć, aby nikt nie czuł się oszukany, czy też nieostrzeżony o takiej cechy wspomnianej wyżej losowości.

W trakcie kampanii spotkają nas także momenty, w których Bloodborne na kilka chwil zamieni się w pseudo paragrafówkę. Otrzymujemy opis sytuacji i stajemy przed decyzją do podjęcia. Po kilku rozgrywkach będziemy już znali wszystkie opcje i ich konsekwencje na pamięć. Nie narzekałbym, gdyby było tego nieco więcej, ale nie jest to też ten rodzaj gry, który wymagałby rozbudowy tego elementu, więc cieszy mnie, że w ogóle pojawił się w tej produkcji. Eksploracja związana jest także z pozyskiwaniem przedmiotów ze znajdowanych tu i ówdzie skrzyń oraz w postaci nagród będących wynikiem wykonania jakiegoś zadania. Ekwipunek dodatkowy dzielimy na dwa rodzaje: przedmioty jednorazowe i wielokrotnego użytku. Potrafią one stanowić niezbędną wręcz pomoc w realizowaniu postępów naszej kampanii i mało jest pośród nich zbędnych zapychaczy i śmieci. 

Nad wszystkim powyżej pieczę sprawować będzie oczywiście strażnik o imieniu czas. Na wykonanie zadań mamy bowiem jego ograniczoną ilość, która skraca się dodatkowo w przypadku zgonów naszych łowców, czy też odwiedzania miejsca zwanego Snem Tropiciela. Musimy mieć zatem z tyłu głowy świadomość, że powinniśmy odpowiednio zrównoważyć walkę, eksplorację i rozwój naszej postaci. Gra jest niesamowicie taktyczna w tych kwestiach i niejednokrotnie zawiesi nas nad stołem po to, abyśmy rozsądnie podchodzili do jakiegokolwiek planowania naszych przyszłych akcji. W tej grze nie można pozwolić sobie na beztroskie bieganie po planszy i mordowanie setek przeciwników. Jeżeli nie zachowamy odpowiedniego balansu we wspomnianych wyżej elementach, to za każdym razem będziemy rzucać się w ramiona porażki. A skoro o taktyce mowa…

Walka

Niewiarygodny jest dla mnie sposób w jaki przeniesiono pojedynki znane z wersji konsolowej na planszę. I to wszystko bez udziału kostek. Podstawą mechaniki starć jest tutaj talia początkowych statystyk oraz dwustronne plansze zdradliwej broni. Ta pierwsza składa się z dwunastu kart i co ważne do odnotowania, wartość ta nie ulega zmianie w trakcie całej rozgrywki. Po przeniesieniu się do snu tropiciela stajemy bowiem przed możliwością wydania surowca pozyskiwanego z ciał pokonanych oponentów – tętnień krwi. Za ich pomocą pozyskujemy nowe karty ulepszeń. Po zakupie takowej decydujemy, którą kartę z naszej bieżącej talii zastąpimy naszym nowym nabytkiem. W genialny sposób eliminuje to efekt znany z wielu gier o charakterze deckbuildingu, w których czujemy, że nasza talia zaśmiecona jest niepotrzebnymi kartami i nierzadko usuwanie tych najbardziej zbytecznych jest wysoce problematycznym procesem. Tutaj zawsze mamy pewność, że nasze karty nie przekroczą ilości dwunastu i poprzez odpowiednie budowanie naszej talii, doskonale zdajemy sobie sprawę z możliwości bojowych naszego podopiecznego. Proste, ale jakże genialne w swych założeniach rozwiązanie.

Karty dzielą się dodatkowo na kilka rodzajów – wytrzymałości, umiejętności, siły oraz witalności. Jedne z nich będą więc charakteryzowały się dodatkowymi obrażeniami do ataku, inne posiadać będą możliwość zastosowania uniku, dobrania karty, czy też zachwiania naszych przeciwników i wybicia ich z bojowego rytmu. Wraz z nabywanymi ulepszeniami tropiciele zyskują także możliwość zadawania lepszych obrażeń i przeprowadzania znacznie bardziej efektywniejszych akcji w odniesieniu do odbywanych właśnie potyczek.

Rzeczone karty zagrywać z kolei będziemy na wspomnianej dwustronnej planszy zdradliwej broni. Poza możliwością wykorzystania specjalnie dedykowanej dla każdego z tropicieli broni palnej, otrzymujemy możliwość układania kart w specjalnie wyznaczonych do tego gniazdach. Dwustronność tego elementu jest fantastycznym przeniesieniem założeń oryginału na planszę. W konsolowej wersji każda z broni posiadała dwa warianty – podstawowy i alternatywny. Nie inaczej jest i tutaj. Każda ze stron owej planszy posiada trzy gniazda ataku, przypisaną im jego prędkość, ilość zadawanych obrażeń jak i zdolność aktualnie przetransformowanej broni. Dodatkowo obie strony znacząco się między sobą różnią. Uwierzcie mi na słowo, ale niesamowitą radość sprawia kombinowanie, który rodzaj ataku wykorzystać w danym i jaką kartę umieścić w gnieździe. Poza kilkoma wyjątkami (gdy karta wyraźnie nas o tym informuje), nie mamy bowiem możliwości usuwania z gniazd zagranych już kart. Po zapełnieniu każdego z pól możemy dokonać transformacji broni. W tym wypadku usuwamy wszystkie karty, odwracamy zdradliwą broń na drugą stronę i otrzymujemy możliwość zagrywania kolejnych kart z naszej ręki. 

Kombinowanie w tym aspekcie jest dodatkowo o tyle ważne, że musimy zwracać uwagę na prędkości naszych ataków. Determinuje to podczas walk możliwość zastosowania uniku, przez co nierzadko będzie to decyzja na pograniczu życia lub śmierci tropicieli lub potworów. Jest to w moim odczuciu o niebo bardziej ekscytujące rozwiązanie od standardowego rzutu kością. Pomimo losowości w dobieraniu kart na rękę i tak czujemy, że sprawujemy naprawdę dużą kontrolę nad tym co dzieje się na planszy. Od czasu Gloomhaven brakowało mi takiego rozwiązania w grach ameritrashowych. 

Przeciwnicy w Bloodborne to pewien rodzaj standardu, do którego przyzwyczaiło nas kilka wcześniejszych gier typu dungeon-crawler. Każdy z oponentów posiada dedykowaną mu dwustronną kartę przedstawiającą jego zachowania. W trakcie rozkładania scenariusza losowo dobieramy stronę takiej karty i umieszczamy ją w specjalnie przeznaczonym do tego slocie. Na każdej ze stron dany przeciwnik dysponuje innymi atakami i zdolnościami, przez co mamy tutaj duże urozmaicenie podczas każdej z rozgrywek. Całość uzupełniona jest specjalną talią akcji wrogów, z której wyciągać będziemy po jednej karcie dla ataku przeciwnika. Ataki przeciwników dzieli na podstawowy, specjalny i wykorzystanie zdolności. Po wylosowaniu ataku rozpatrujemy jego opis i inne przypisane mu cechy. Znowu siła zamknięta w prostocie, bo nie tylko na podstawie wyczerpanych kart akcji wrogów możemy próbować przewidywać ich następny ruch, ale mamy tutaj także odrobinę niepewności i nieobliczalności podczas realizacji starć.

Na osobny akapit zasługują jednak bossowie. Każdy z nich otrzymał kartę, która oddziela dwie fazy starć. One z kolei posiadają swoje osobne talie, które definiują określone rodzaje ataku. Dodatkowo ilość graczy determinuje posiadane przez nich punkty życia. Walki z bossami są nad wyraz ciężkie, ale i ekscytujące, bowiem z każdą kolejną rozgrywką poznajemy ich bitewne możliwości, przez co podczas kolejnych podejść do starć z nimi będziemy nie tylko lepiej przygotowani, ale i podejdziemy do tych pojedynków z odpowiednią taktyką. To założenie bardzo wierne grze konsolowej. Próbujemy pokonać grę poprzez naukę zachowań naszych przeciwników i wybadaniu ich słabych punktów. Zapewnia nam to tym samym dostęp do całego wachlarza zagrań taktycznych i pozwala poczuć, że naprawdę stajemy się lepsi, a nie tylko wyposażeni w szczęście i dobre rzuty na kościach. 

Zawartość

Opisywanie zawartości gier wydawnictwa CMON staje się powoli truizmem. W moim odczuciu jak zwykle wyszło ono kapitalnie. Karty są wytrzymałe, planszetki mimo, że cienkie nie ścierają się po kilkunastu rozgrywkach, żetony są wytrzymałe, a figurki jedyne w swoim rodzaju. Całość oparta jest oczywiście o oryginalne grafiki znane z wersji konsolowej i nie ma się tutaj do czegokolwiek przyczepić. Jedynym elementem, na który sobie ponarzekam, bo chwilami zbyt podobne do siebie kafelki składające się na planszę. Niby wszystko w porządku, ale czasami zlewały mi się ono w jedno i brakowało mi pomiędzy niektórymi z nich więcej urozmaicenia. Potraktujcie to jednak jako zwykłe narzekanie dla narzekania, bo nie chcę, aby było zbyt idealnie. 

Gra posiada dedykowaną jej wypraskę, która mieści zawartość pudełka podstawowego bez problemu. Bez problemu, o ile nie zamierzacie koszulkować kart. Wówczas możecie wyrzucić ją do śmietnika, bo do niczego innego się już nie przyda. Znając producentów drewnianych organizerów już za moment pojawią się dedykowane grze sklejki, za które przyjdzie nam oczywiście słono zapłacić, toteż jedyną opcją pakowania gry mogą pozostać woreczki foliowe.

Tytuł udało mi się znaleźć w jednym ze sklepów branżowych w kwocie 294 złotówek. Uważam, że jest to adekwatna cena do jakości wykonania oraz ilości i jakości zabawy, którą dostarcza nam gra. Brać i pieniędzy nie żałować!

Podsumowanie

Mocno zastanawiałem się nad tym, czy nie przyznać grze stempla zajebistości. Bawiłem i bawię się przy niej wyśmienicie, trzymając kciuki za jej odpowiednią sprzedaż w naszym kraju, aby doczekać się tym samym publikacji dodatków. Ten tytuł, w mojej skromnej opinii, zasługuje na to o wiele bardziej niż oklepane już kolejne edycje Zombicide. Ze stemplem wolę jednak poczekać do momentu, aż sprawdzę dodatki. Myślę, że będzie to uczciwe rozwiązanie względem gier, które takowy stempel otrzymały.

Bloodborne: Gra Planszowa to doskonała wariacja na temat konsolowego oryginału, wierna jego założeniom i gra świadomie przeniesiona przez swych twórców na język gier bez prądu. Obok This War of Mine to najlepsze wykorzystanie licencji gry wideo w świecie planszówek. Kto nie kupi ten trąba!

Zalety:

  • Doskonała adaptacja konsolowej wersji oryginału.
  • Regrywalność pudełka podstawowego stojąca na wysokim poziomie.
  • Mnogość taktycznych decyzji – ta gra taktyką stoi.
  • Mroczny klimat.
  • Bossowie i przeciwnicy, z którymi walka dostarcza wielu emocji.
  • Brak kostek. Grę cechuje losowość, którą można okiełznać.
  • Wykonanie.

Wady:

  • W przypadku koszulkowania kart wypraska traci całą swoją funkcjonalność.
  • Chwilami zlewające się ze sobą kafelki planszy.

Dziękujemy wydawnictwu Portal Games za przekazanie gry do recenzji.

Więcej na: BoardGameGeek | GramywPlanszówki.plPortal Games

Grę kupicie tutaj:

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Łukasz
6 stycznia 2023 16:47

Wiesz co, przeczytałem bo prawdę mówiąc od 2-3 miesięcy rozważam zakup chyba mnie namówiłes. Zrobię sobie urodzinowy prezent