Klęska urodzaju – czyli smutny los smutnych Casuali

Casual (przeciętny śmiertelnik, który nie jest świrem – w tym przypadku – na punkcie gier planszowym, a zwykłym zjadaczem chleba, który lubi sobie czasami popykać w jakąś grę bez prądu) ma w dzisiejszych czasach ciężko. Ha! Jak to możliwe?! – Chciałoby się rzec – Przecież jest tyle ciekawych gier na rynku! Praktycznie dla każdego! Taka wielka dostępność! Czy na pewno?

Wyobraźcie sobie sytuację, w której wasz znajomy wpada do was na granie. Jest wspomnianym casualem – nie interesuje się planszówkami jak wy, nie czyta blogasków, nie ogląda speców na YouTubie, co więcej – nie śledzi dat premier. Więc wpada do was na rozegranie partyjki tytułu – sztosu totalnego, który został wydany dwa tygodnie temu, ale nakład już został wyprzedany… no właśnie.

Ale fajna gra! Genialna! Kupię sobie, by popykać z żoną, jak ty nie będziesz mógł! Dzięki, że mi ją pokazałeś!  – wykrzyczy Casual. Wiesz co? Premiera była dwa tygodnie temu i już gra się wyprzedała. Dodruku jeszcze nie zapowiedzieli, ale będzie pewnie za rok… Smutny Casual, który w tym przypadku jest naprawdę smutny, wraca do domu i zapomina. Nie chce mu się czekać roku. W ostateczności kupi grę z rynku wtórnego – na którym Janusze Biznesu już pewnie narzucili swoją marżę w związku z czasem koniecznym do przeczekania na wydruk. Trochę ich rozumiem i trochę śmieję się z cebulowości w naszym narodzie, która jest silna. Produkt jest warty tyle, ile jest ktoś w stanie za niego zapłacić – to jasne, podstawowe prawo ekonomii. Jednak jakże zabawna jest wystawiana kolejna kopia Chaosu w Starym Świecie z dodatkiem za 650 zł lub Ankh-Morpork za jeszcze więcej? Miejmy trochę szacunku dla potencjalnych klientów i siebie samych.

Na rynku pojawia się masa produktów – od zajebistych, przez przeciętne – po totalne nieporozumienia. Sam się zastanawiam, kto jest w stanie zainwestować pieniądze w te ostatnie – ano właśnie – autorzy, którzy są przeświadczeni o genialności swojego pomysłu. Idą sobie na platformę wspieraczkową, wielce obrażeni na wydawnictwa, które odmówiły im wydania ich gry – głównie dlatego, że jest przeciętna i nie wnosi niczego do świata gier planszowych. Twórcy jednak ten syf wydają, a on pojawia się na rynku. Casual przypadkiem na niego trafia, może go nawet kupić lub tylko przetestować u znajomego, który sam na taką minę wpadł – zniechęca się. Te planszówki to nic ciekawego. Tyle się mówi, że ta rozrywka to nie jest tylko Monopoly, ale widzę, że jednak jest inaczej. Nie ma straty wielkiej, jeżeli gość ma znajomego – planszówkowego geeka, który wyjaśni mu sytuacje i to, że wpadł na minę, ale jeżeli takiego kumpla nie ma? Kolejna duszyczka, która przepadła. Złe tytuły są chyba największym rakiem tego hobby, ale równie dużym są źle targetowane gry. Na rynku pojawia się setki gier każdego roku. Smutny Casual nie dowie się o 95% z nich. Wejdzie na stronie sklepu internetowego, by kupić coś dla siebie lub na prezent i utonie w nowościach i ilościach. Nie będzie robił wielkiego badania rynku, bo nawet jeżeliby potrafił, to mu się nie chce. Bierze pierwszą grę z brzegu lub wychodzi bez zakupu. Jeżeli sklepy dobrze zarządzają swoimi katalogami lub Casual zadzwoni do obsługi (lub odwiedzając sklep fizyczny, zwyczajnie zagada pracownika), to jest szansa, że ktoś mu podpowie dobrze – ale jeżeli pracownik wie niewiele więcej, to mamy problem. Planszówki to specjalistyczne hobby i jeżeli ktoś się nie zna – może wpaść na coś beznadziejnego lub wyjść zwyczajnie z kolejną wersją wspomnianego już wcześniej Monopoly lub Ryzyka.

Prawda jest taka, że blogosfera tworzy dla geeków – po pierwsze z reguły recenzuje się gry, które spodobają się oceniającym (czyli graczom), a po drugie, przez kanały, którymi informuje się o recenzjach, dociera się jedynie do tych najbardziej zainteresowanych. Strona, fanpage na FB, kanał na YouTube – pojawiają się, dopiero gdy ktoś wpisze w wyszukiwarkę “Recenzja Gry Planszowej XXX”. Kto wpisuje taką frazę? No właśnie. Niektóre wydawnictwa, takie jak np. Rebel, poprzez akcję typu Planszówki w pociągach PKP Intercity, mają większe możliwości trafienia do tych, do których media planszówkowe nigdy nie dotrą. Gdy dobre gry pojawiają się w Empikach, Auchanach i innych – podobnych sklepach jest większa szansa, że Casual na nie trafi. Nie zapominajmy, że zacne tytuły mieszają się w tych miejscach z jeszcze większych crapem niż ten, który trafi na platformy wspieraczkowe.

Na szczęście gry planszowe są coraz bardziej popularne i coraz więcej osób interesuje się nimi. Coraz więcej Casuali, jeżeli nie sami, to ich znajomi czytają media, śledzą daty premier, wygrzebują ze stosu mułu te najlepsze perełki – no i są w stanie doradzić innym. Jednak dalej jest to kropla w morzu potrzeb.

Dlatego ważnym elementem bycia planszówkowym geekiem jest propagowanie tego hobby – doradzanie i informowanie. Im więcej graczy kupi grę wydawnictwa, tym więcej będzie ono w stanie zainwestować w kolejne tytuły – co ma przecież dla nas olbrzymie znaczenie. Problemy, które wymieniłem wcześniej – są i będą. Małe nakłady są mniej ryzykowne dla wydawców, bo kto chciałby zostać w magazynie z pudełkami, które nigdy nie znikną; na rynku będą pojawiały się słabe tytuły, bo niektórzy uważają, że są genialne; na dodruki trzeba długo czekać, bo większość robiona jest w Chinach itd. Niestety wszystko przekłada się na frustrację graczy lub odejścia od naszego hobby ludzi, którzy w nim mocno nie siedzą.

Casual ma w dzisiejszych czasach ciężko.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments