,

Lacrimosa

Lacrimosa, ostatni fragment napisany tuż przed śmiercią ręką samego Mozarta, jest pretekstem dla autorów gry, żeby wspomnieć wielkiego mistrza. Tylko tyle i aż tyle, stało się zaczątkiem fabularnej otoczki dla mechanicznych rozwiązań gry planszowej. Wolfgang Amadeusz Mozart zmarł. Wdowa po nim stara się o sfinansowanie nieukończonego requiem, aby ostatnie zlecenie zostało finalnie zrealizowane. Z tym problemem zwraca się do nas, graczy, w tym układzie mecenasów sztuki. Podczas kurtuazyjnego spotkania w wiedeńskiej kawiarni będziemy wspominać zmarłego kompozytora i kombinować, jakich to artystów zatrudnić w tak szczytnym celu. Klimat nakreślony. Wystarczy przywdziać kostium z epoki, dobrać wyszukane fatałaszki, stosowną perukę, trochę pudru na twarz i możemy zasiąść do stołu. Nie zaszkodzi puścić odpowiednią ścieżkę muzyczną, która podbije atmosferę.

Niewiele więcej jesteśmy w stanie zrobić. Chociaż twórcy oprawy graficznej naprawdę postarali się w tej materii. Wyszukana stylistyka rodem z epoki robi wrażenie. Rozłożona gra prezentuje się okazale i oryginalnie. Uroku nie można odmówić planszetkom graczy, tutaj zaproponowanym jako zeszyty nutowe, które dopiero po rozłożeniu prezentują swoją zawartość. Z jednej strony niepotrzebne, z drugiej nadające odpowiedniej oprawy. Dodatkowo plansze graczy wydano w wersji dwuwarstwowej. Mieszczą się tam nie tylko żetony zbierane z planszy, znaczniki, ale również karty, na które przygotowano specjalne kieszenie. Wsuwając kartę deklarujemy, którą jej akcję, dolną czy górną, wybieramy. O dziwo działa to całkiem sprawnie i nie ma specjalnych problemów z wkładaniem i wyciąganiem kart, ale trzeba to zrobić pod odpowiednim kątem.

Karty — to one są kołem zamachowym gry. Dziewięć startowych kart, pięć dostępnych akcji, które nie powinny stwarzać większego problemu, trzy zasoby i kasa. Mechanizmy wyczyszczone do niezbędnego minimum. W tych ramach będziemy się obracać. Nie poszalejemy specjalnie, nawet jeśli byśmy chcieli. Oczywiście możemy dokupić nowe karty akcji — tu nazywane kartami wspomnień — ale zastępować będą one prawdopodobnie podstawową talię. Będziemy robić więcej, lepiej lub z bonusem, ale wciąż czując pewne ograniczenia. 

Rozgrywka będzie się toczyć przez pięć rund, pięć epok życia Mistrza. Teoretycznie będziemy wspominać jego stworzone dzieła, te wystawiać lub sprzedawać, podróżować po miejscach historycznie ważnych dla Mozarta, ostatecznie wpływać na kompozytorów, aby ci dokończyli utwór zainicjowany tytułową Lacrimosą. To właśnie akcja z tym związana najbardziej odpowiada tematyce gry. Jest przy tym najbardziej wyszukaną mechaniką, bo wprowadza coś na zasadzie walki o przewagi w poszczególnych sekcjach utworu, bliskie to area majority, ale tu w artystycznej odsłonie.

Nie powiem, że jest to najważniejsza akcja w grze, ale na pewno najciekawsza i przyciągająca pewne zainteresowanie graczy. Wstępnie rozpisana partytura, podzielona na odpowiednie sekcje, z przygotowanymi partiami konkretnych instrumentów. Zakładam, że bardziej wykształceni muzycznie odnajdą tam właściwe sformułowania i nazwy. Do każdej sekcji przypisane kafelki bonusowe dwóch z czterech dostępnych kompozytorów. Po pierwsze interesować powinny nas profity, które dany kafelek oferuje. W drugim kroku możliwość wypracowania przewagi jednego z kompozytorów, co w końcowym efekcie przyniesie nam punkty zwycięstwa. Instrument, który niejako zastępujemy własną nutką, też ma poniekąd znaczenie, ale tylko w szczególnych sytuacjach. Na przykład gdy zostały już ostatnie miejsca na zajęcie najrzadziej występujących partii chóralnych, a kandydatów do wsparcia tego fragmentu utworu zostało kilku. To prześciganie i tworzenie przewag ma swój urok i nadaje grze elementu rywalizacji. Zdecydowanie warto zainteresować się tą strefą na planszy, nawet na początku partii. Oferowane bonusy mogą znacznie poprawić efekty przeprowadzanych ruchów. Pierwszy gracz pozyska bonus też nieco taniej. Niestety można trochę ponarzekać na różnorodność oferty. Co prawda jak wspomniałem, zawsze losujemy dwa zestawy z czterech, ale po ich wyłożeniu na planszę, łatwo będzie oszacować, który z nich jest bardziej, a który mniej intratny. W tym aspekcie czekają nas raczej proste wybory. Spóźnialski co prawda zakupi żeton później i trochę drożej, ale prawdopodobnie zrealizuje swoje zamiary. Delikatne zamieszanie mogą wprowadzić sami gracze podczas konkurowania w odpowiednich sekcjach utworu, ale pozostaje wrażenie, że dałoby się ten element gry urozmaicić.

Rywalizacji nie unikniemy również w pozostałych sekcjach planszy. Rynek kart zawsze działa na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy. Szczególnie, że ten potrafi być kapryśny i nie zawsze oferuje tego, na co akurat mielibyśmy ochotę, a nawet potrzebę. Na rynku dostępne będą dwa rodzaje kart. Karty wspomnień odpowiadające za wykonywanie akcji, trochę lepsze, trochę ciekawsze. Ich zakup naturalnie popchnie naszą grę od przyszłej rundy do przodu, a nawet pod koniec tej może przynieść trochę więcej surowców. Jednak talia wymieszana jest z kartami dzieł. Na te też, rzecz jasna, polujemy. Wszystko zależy od dociągu, albo podpasuje, albo wręcz przeciwnie. A niektóre karty, które staramy się wyszukać, bo współgrają z wcześniej dobranymi bonusami, albo pasowałyby do kafelków celów końcowych, mogą nie wyjść, albo pojawią się sporadycznie. Im mniej graczy przy stole, tym oczywiście gorzej to wygląda. Kilka losowych kart usuwanych jest z poszczególnych talii, a rzadsze wizyty w tej strefie nie przyspieszają odświeżania rynku. 

Jeżeli mało nam wyścigu i czyhania na nadarzającą się okazję, zapraszam na mapę, gdzie w ważnych dla Mozarta miastach można zawalczyć o natychmiastowe bonusy albo kafle celów. Podróżować drogami Europy możemy gdziekolwiek chcemy, o ile nas na to stać, a o pieniądze wcale nie tak łatwo, ale wiadomo trzeba znaleźć i na to sposób. Mapa wcale tak szybko nie jest ogołocana, ale najlepsze kafelki natychmiast znikają z planszy. Te które zostaną na kolejną epokę, obracane są na drugą stronę oferując bogatsze efekty. Można się zatem na tę fazę odpowiednio przyczaić. O ile będzie akurat coś interesującego, bo kafelki oferują również duży rozstrzał efektów. W danym momencie nie wszystko będziemy jednakowo wyceniać. Wątpliwym zainteresowaniem mogą cieszyć się też kafelki celów. Czasami trudno nastawić się od razu, w którym kierunku obrać swój rozwój. A z czasem okaże się, że skrzętnie spisywane, zbierane utwory, trzeba będzie sprzedać z uwagi na trudniejszy okres i zapotrzebowanie na gotówkę. Praca na zlecenie może okazać się naprawdę intratna, również w punkty zwycięstwa. 

To od nas zależy, w jaki sposób będziemy składać hołd zmarłemu Mistrzowi. Nie chcę być brutalny, ale najczęściej dom aukcyjny lepiej sobie radzi finansowo niż muzeum pamięci. Weźmy jednak pod uwagę, że to tylko gra, a wyszukana tematyka jest tylko otoczką dla naszych w tej grze poczynań. Ostatecznie chodzi o punkty zwycięstwa, bez względu na to czy w trakcie gry operujemy kartami wspomnień, czy punktami opowieści. 

Tematyka, choć naciągana, została przystępnie wprowadzona i dopasowana do mechanik. Gra zgrabnie przygotowana, w niezłej odsłonie graficznej, z kilkoma fajnymi gadżetami, jak dwuwarstwowe plansze graczy, w które wsuwamy karty. Jest się nad czym zastanowić. Jak zauważyliście powyżej, na każdym kroku otrzymujemy malutki wyścig i nutkę, nomen omen, rywalizacji. Od graczy zależeć będzie, którą strunę mocniej przycisnąć. W co pójść, gdzie przyspieszyć, a gdzie zwolnić tempo. Co do zasady mamy do czynienia z dobrze zaprojektowaną rozgrywką, która niespecjalnie zgrzyta. Mniej lub bardziej znane euro-mechaniki fajnie ze sobą współdziałają. Nieznaczne usprawnianie swojej talii nie powoduje drastycznych przewag, ale subtelną asymetrię. Tu wszystko jest wyważone jak w klasycznie skomponowanym utworze. Raz na jakiś czas może pojawić się nieoczekiwany, zbyt wysoki dźwięk, nie powoduje jednak dysharmonii. Losowe elementy odpowiadają za umiarkowaną różnorodność, choć nie da rady wyjść poza ramy partytury. To będzie zwykle podobna rozgrywka, z lekkimi odchyleniami uzależnionymi od polotu dyrygenta — startowego układu planszy i późniejszego dociągu, a z drugiej strony od umiejętności i doświadczenia muzyków — tutaj graczy. Kontynuując to alegoryczne porównanie, dla początkującego adepta szkoły muzycznej będzie tutaj sporo do odkrywania. Bardziej doświadczony muzyk pobawi się chętnie i spróbuje kilku wariantów, bo każdy trochę inaczej zabrzmi. Instrumentalista filharmonii dwa razy zerknie na nuty, raz zagra, kilka razy powtórzy i będzie znał na wylot, już bez patrzenia w nuty — niewiele więcej znajdzie dla własnej interpretacji. 

Grunt to dopasować rozgrywkę do własnych oczekiwań i poziomu doświadczenia. W tej nie znajdziesz fajerwerków, nie będzie w niej spektakularnych rozwiązań i kilkugodzinnych strategicznie zaawansowanych partii. Można za to liczyć na rzetelne, średniej trudności euro, o zgrabnie dopisanym temacie, w całkiem ładnym wydaniu. 

Zalety

  • dobre wykonanie, w szczególności oryginalne plansze graczy
  • grafiki nawiązujące do epoki – podbijają klimat
  • system zagrywania kart i budowania talii
  • dobra do wprowadzania w trudniejsze planszówki

Wady

  • na 2 osoby raczej nudnawo
  • zbyt mało elementów wpływających na różnorodność partii
  • grafiki symbolizujące akcje Spisania wspomnieńZlecenia dzieła potrafią być mylące
  • przydałaby się mechanika wyznaczająca pierwszego gracza i dalszą kolejność tury – przy pięciu rundach i 2-4 graczach przywilej rozpoczynania ma zbyt duże znaczenie

Dziękujemy wydawnictwu Galakta za przekazanie gry do recenzji.

Więcej na boardgamegeek.com | Galakta

Grę kupicie tutaj:

5 1 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments